IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj

Share
 

 Aaron Irvine

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Aaron Irvine


Aaron Irvine
Lamia Scale


Liczba postów : 15
Dołączył/a : 05/05/2016
Wiek : 30

Aaron Irvine Empty
PisanieTemat: Aaron Irvine   Aaron Irvine Icon_minitime06.05.16 0:16

Miano: Aaron Irvine

Pseudonim: Alifrom (nieużywany)

Płeć: Mężczyzna

Waga: 72

Wzrost: 187

Wiek: 26 (liczone od utraty skrzydeł)/187 (liczone od narodzin)

Wygląd:

Pierwszym co dostrzegasz w jego wyglądzie, to: spływające kaskadami, długie piaskowo-złote, wygolone po bokach włosy okalające lico mężczyzny. Dopiero z bliska uwagę twą przykuwają, nieludzko jasne, o niemalże białych tęczówkach, przewiercające i jakby obnażające twe najskrytsze sekrety. Bije od nich blask, niedostrzegalny w ciągu dnia, przywodzący na myśl tych, których najbardziej się obawiasz, tych którzy zatracili swe człowieczeństwo, tych, którzy czują tylko palący i nieskończony głód. Spoglądają na Ciebie spod ciemnych brwi obrastających wyraźnie zarysowany łuk. Jego twarz wydaje Ci się przepełniona surowością. Ostra, o gładkiej, niemalże białej cerze. Twarz tą, widzisz pozostającą w bezruchu, z lekkim grymasem, jakby poirytowania, lub... kpiny? Agresywnej obojętności? Postawa jego luźna, jednak widocznie przygotowana do działania. W każdym geście dostrzegasz nutę nonszalancji. Uciekając przed wzrokiem spoglądasz z szerszego kąta.
Dopiero teraz widzisz całą sylwetkę. Wzrost - nieprzeciętny, budowa - gibka. Lekka, można by rzec. Odziane w poszarzałe, jeansowe spodnie z szelkami - długie nogi, nieprzesadnie szczupłe, jakby dawały Ci znać, że nie są używane jedynie do chodzenia. Tors - okryty jest pożółkłą, lnianą koszulą w kolorze bieli. Ręce - obleczone grubymi, skórzanymi rękawami z mnóstwem dodatkowych, ściągających pasków. Wykończone są metalowymi wzmocnieniami w czarnej barwie, instynktownie przeczuwasz, że nie są tylko ozdobą. Jego przedramiona pokryte są czarnymi tatuażami, z daleka przypominającymi zwyczajne, nieregularnie odciśnięte paski.

Charakter:

Już od pierwszych zamienionych słów wiesz, że wygląd nie jest wszystkim, całości dopełnia głos, ton, gesty. Roztacza wokół siebie aurę niepokoju, nigdy nie wiesz co może się zdarzyć. Jednocześnie, chcesz uciec, jak i pozostać. Język ma ostry, choć nie tnie nim na prawo i lewo. Tak samo jest z mieczem, posiada pewne zdolności, lecz woli ich użyć tylko, gdy to konieczne. Nie jest buntownikiem, lecz coś w jego osobie daje do zrozumienia, że nie lubi władzy - gdy ktoś nim zarządza, woli grać pod swoje dyktando. Czuć od niego stałość. Stałość w miłości, stałość w przekonaniach, stałość w życiu i przyjaźni. I tutaj pojawia się zmiana. Dla przyjaciół ciepły i opiekuńczy, lubi wypić i się zabawić. To twój wybór, wolisz być z nim? Czy przeciwko niemu?

Aaron należy do osób cichych, analizujących otaczający ich wszechświat i
jednocześnie wierzących. Niestety zarówno pochodzenie, jak i przeżycia zmieniły jego osobę nie do poznania. Balansuje on na granicy zachowań napędzany swą wewnętrzną, własną moralnością, która to uczyniła go takim, a nie innym. Owa moralność kreuje go czasami na obraz socjopaty, lecz wszystko ma swoje racjonalne wytłumaczenie, kierowany jest chłodnym, etycznym zachowaniem, uważa że to co się dzieje jest zrządzeniem losu - darem od bogów i od jego patronki, zrządzeniem, któremu trzeba się podporządkować. Jednakowoż półanioł jest kimś, kto uważa, że pomimo losu, nie można być targaną na wietrze mimozą, dryfującą w oceanie meduzą - uważa, że walka o swoje to tak czy inaczej powołanie każdej zdrowej istoty. Wolna wola pochodzi bowiem od bogów, lecz czy mimo to, że posiadamy wolną wolę wszystko nie zostało zapisane na linii czasu - działanie tak czy inaczej przynosi skutek, nie ważne czy zapisany w kartach losu czy też rządzony przypadkiem, mimo wszystko daje nam jakiś wynik. Podsumowując. Życiowo Irvine jest mężczyzną wyznającym własne zasady moralno-etyczne, kierujący się chłodną logiką, która przedstawia go czasami w oczach innych jako socjopatę nie liczącego się z uczuciami otaczających go istot, gdyż potrafi zadać ból i skrzywdzić, tylko i wyłącznie na podstawie swoich własnych pobudek.
Na co dzień jednak jest mężczyzną uśmiechniętym, aczkolwiek nie tryska wokół pozytywna energią sangwinika, oscyluje raczej w granicach zadowolonego z życia kupca, któremu raz to wiedzie się gorzej, raz to lepiej. Przyjaciół i znajomych traktuje z wrodzoną życzliwością, zaś do nieznajomych podchodzi nieufnie i z dystansem. Wobec wrogów jest niemalże psychopatą, który wykorzysta każdą okazję by tylko sprawić im ból, czy też uniemożliwić w osiągnięciu danego celu.

Cytat :
Zdolności niemagiczne:

Pierwszorzędowe:
- Dyplomacja
- Przywództwo
- Specjalizacja w broni: palna - obrzyn

Umiejętności fabularne:

- Uwodzenie (panseksualne)

Moc Magiczna: 3000

Klejnoty: 1000

Przynależność: Lamia Scale (na chwilę obecną jeszcze nie)

Ranga: Mag

Miejsce zamieszkania: Hargeon

Rodzina:

Zgodnie z fabułą z historii obecnie nie posiada żadnej rodziny.

Ekwipunek:

- Charlotte - obrzyn dwururka, lufa 35cm. Możliwość używania magicznej amunicji różnych typów.
- 15 magazynków (jako jeden magazynek = jeden strzał) amunicji niemagicznego typu.
- Jevenir – księga aniołów. Odpowiednik Biblii o bardziej psychologicznym charakterze. (charakter niemagiczny, przy sobie)
- Sakiewka z klejnotami.
- Paczka papierosów (przy sobie)
- Wagon papierosów (w domu)
- Biblioteka około 1000 egzemplarzy różnych ksiąg (w domu)
- Sygnet ze szmaragdem.
- Naszyjnik z turkusem.

Magia: Genesis: Light

Historia:

Rozdział 1 – Sacrum i profanum

Anioły to istoty o wszechpotężnej mocy, których przewyższają tylko demony najniższych kręgów oraz istoty niemalże boskie takie jak Serafini. Rodzą się po dość krótkiej, bo tylko semestralnej ciąży i są niezwykle pięknymi istotami o skórze w ciekawych odcieniach błękitu, turkusa lub niezwykle jasnej i łagodnej zieleni. W pierwszych dniach życia nie sposób je odróżnić od śmiertelnych noworodków, jedynym wyjątkiem są mądre oczy, które nijak przypominają dziecięce, nie znające świata. Po siedmiu dniach następuje „Dzieło Światła”, które oznacza nic innego jak fantastycznie przedstawione wyrośnięcie anielskich skrzydeł. Okres dojrzewania młodego anioła trwa niepełne siedem lat i wtedy przypomina fizycznie dojrzałego, śmiertelnego człowieka.
 
Inaczej sprawy się mają jeśli chodzi o Nephilimów. Półanielskie stworzenia przychodzą na świat w bólu i już po narodzeniu ich skórę przebijają maleńkie, kostne narośle na plecach. Owe narośla opierzają się po kilku dniach i rosną w bólach przez następne kilka lat, aż w wieku lat czterech młody Nephilim może pochwalić się anielskimi skrzydłami, które nijak nie ustępują tym pełnokrwistym istotom. Dorastanie półanioła trwa jednak nieco dłużej, albowiem dopiero w wieku lat piętnastu może pochwalić się wyglądem śmiertelnego dwudziestolatka o ponadprzeciętnej urodzie i zazwyczaj większym wzroście niźli śmiertelni.
 
Tak właśnie narodziłem się ja, choć miałem nieco więcej szczęścia albowiem matka przeżyła poród, gdyż w przeciwieństwie do całej masy jakby to ująć … nieczystych półaniołów, ja jestem synem angeliny. Mam na imię Aaron i od niemalże dwóch stuleci chodzę po tym ziemskim padole łez i cierpienia. Jaki jest powód mego przebywania tutaj? Tego musicie sami się domyślić.


Zacznijmy od początku.

Aaron urodził się w górach - w południowym Fiore, wśród zamieszkujących owe miejsca anielskich turystów, którym znudził się anielski wymiar i chcieli przeżyć nieco rozkoszy świata śmiertelnych. Licząca sobie ponad dwa tysiące lat, młoda angelina doszła do wniosku, że śmiertelnik imieniem Virillien może przez kilka lat swojego życia przebywać u jej boku jako jej podwładny i partner. Nie było to dziwne wśród matriarchatu anielskich kobiet, które miały wielu kochanków, albowiem anioły nie są tak święte na jakie wyglądają. Niemniej Virillien szczęśliwie żył u boku swej skrzydlatej towarzyszki, gdy pewnego dnia kobieta z radością oznajmiła mu, że jest brzemienna. Uczony, lecz w swej śmiertelności ograniczony człowiek przeraził się ową nowiną, albowiem nie zdawał sobie sprawy z tego czym będzie ich że dziecko. Tak po kilku miesiącach ciąży przyszedł na świat chłopiec. Chłopiec, którego plecy nie krwawiły każdego dnia. Dziecko, zdawać by się mogło śmiertelne, nijak spokrewnione z aniołami, a jednak. Siódmego dnia, siódmego miesiąca jego życia stała się rzecz nieoczekiwana. Plecki, wtedy już wyglądającego na dobry rok dziecka poczęły emanować słabym blaskiem i siódmej godziny tego oto dnia spowiło jego postać światło. Skrzydła, lecz nie fizyczne, a przejaw drzemiącej w nim mocy, manifestującej się świetlistymi wstęgami wypływającymi u szczytów łopatek pulsowały z dnia na dzień jaśniejszym światłem. Wśród społeczności aniołów rozgrzmiały się plotki na temat dziwności owe zjawiska, albowiem z ich że obserwacji przeprowadzanych przez millenia jasno wynikało, że półanioły nie doznają cudu jakim jest „Dzieło Światła”. Uznano to, za swego rodzaju cud, który potem szybko zdementowano, gdyż ustalono, że Nephilim dzielą się na dwa gatunki. Gorszy – zrodzony z nasienia anioła i lepszy – pochodzący z łona angeliny. Aaron, bo takie dano mu imię był pierwszym półaniołem nowej klasy, który chodził po ziemi, gdyż wcześniej angeliny raczej stroniły od obcowania z kochankami niższych ras. Uwadze aniołów uszło jednak klika czynników, dla których młody Nephilim uzyskał dostęp do „Dzieła Światła”, lecz o tym kiedy indziej. Młody Irvine dorastał otoczony opieką aniołów i ludzi zamieszkujących górskie tereny, kwitł w ogładzie i kulturze aniołów nauczany przezeń podstaw wiary i ciekawostek świata śmiertelnych, których większość przeciętnych osób nigdy w tym czasie nie byłoby w stanie udowodnić i zrozumieć. Lecz potem nastało to co miało nastać – anioły otworzyły Bramę Światła i wróciły do swego wymiaru. Oczywiście nie obyło się bez hucznego pożegnania skrzydlatych, zaś dzień wcześniej padły słowa, które miały zweryfikować dalsze życie półanioła.
- Mój najmilszy, nadchodzi ten czas gdy musisz wybrać czy odejdziesz z nami do pełnej światła i radości ojczyzny, czy też pozostaniesz tutaj na wieki… – W głosie Netharile – matki młodego Nephilima czuć było smutek, który oblewał całe otoczenie.
  Aaron milczał. Nie wiedział co ma zrobić i spojrzał w skrzące się od przepięknych gwiazd, górskie niebo. Przymknął oczy i rozpostarł śnieżnobiałe skrzydła, po czym wzbił się w powietrze żegnając matkę wzrokiem. Netharile wiedziała, że syn powróci. Minął dzień, zaś Aarona jak nie było tak nie było, a Brama Światła stała otworem. Wszyscy aniołowie doskonale się bawili, jedynie młoda angelina siedziała wpatrzona w niebo ponad górami, tam skąd docierały ostatnie promyki zachodzącego, pomarańczowego słońca. I wtedy go ujrzała. Otoczony świetlistym całunem syn szybował ponad najwyższymi szczytami w końcu lądując przed matką.
- Minęło tyle czasu, piętnaście lat mojego życia spędziłem otoczony luksusem i miłością. Nauczyliście mnie, że życie to pasmo radości i smutku, sterowane zrządzeniami losu. Matko… – Spojrzał w jej oczy i dostrzegł szafirowy błysk łez. – Tak matko. Zostanę tutaj, czuję że jestem potrzebny na tym padole łez, w tym miejscu do którego dociera mniej bożej łaski, który potrzebuje światła. – Ucałował jej dłoń i przytulił ją ogarniając jej postać swymi śnieżnobiałymi, eterycznymi skrzydłami.
- Neth..
- Nie matko. Nie zmienię decyzji. Powiedz mi. Powiedz mi tylko. – Odsunął się od niej i położył dłonie na jej ramionach. – Powiedz mi tylko. Czy jeszcze kiedyś się zobaczymy?
  Netharile spuściła wzrok i odwróciła się.
- Nie wiem… – Rozpostarła skrzydła szepcząc ową odpowiedź i wzbiła się w powietrze, bo czym zniknęła w błysku światła przelatując przez bramę. Aaron oniemiał, po czym padł na kolana i ukrył twarz w dłoniach. Jego długie białe włosy opadły na czoło, spomiędzy palców poczęły kapać łzy. Łzy tęsknoty, która trwała dopiero niecałą minutę. Wokół niego rozbrzmiała pieśń, pożegnalna smutna pieśń – Lament Aniołów. Niebo przeszyła błyskawica, zaś chwilę potem można było słyszeć huk grzmotu. Kolejno pięćdziesiąt aniołów wlatywało do świetlistej bramy, a na końcu, ostatni z skrzydlatych zatrzymał się i odwrócił w kierunku Aarona.
- Chłopcze – zagrzmiał swym basso profondo, jego cztery skrzydła rozsiewały blask wokół – Masz po swojej stronie anielską miłość, jesteś tym z twego rodzaju, który nie został wyrzutkiem, pamiętaj, że zawsze możesz wrócić do naszego królestwa. Jednakże… – Wtedy ów archanioł zniknął w blasku niebiańskiej bramy, która z hukiem zamknęła się i skamieniała tworząc wzór na górze.

Rozdział 2 – Pierwsze rozdarcie

 „Minęło kilkanaście lat od zniknięcia Aniołów z ziemskiego padołu. Nieliczni, śmiertelni mieszkańcy górskiej ostoi światła, śmiertelnicy, którzy współdzielili los ze skrzydlatymi istotami poczęli w smutku i żałobie opuszczać owe miejsce. Aaron każdego dnia spoglądał w bezkresne niebo wspominając ów smutny dzień.”

Kolejna doba życia, beznadziei przetaczała się przez górską ostoję. Jak każda poprzednia wypełniona była pustką i tęsknotą po zniknięciu anielskich istot. Mój ojciec od kilku dni zachowywał się dziwnie, widać było to w jego gestach, ruchach i słowach. Chodził bardziej przybity niż zwykle i zauważalnie pogorszył się jego stan zdrowia.
Ze mną było nie lepiej. Miewałem dziwne sny, w których to spada na nas kara niebios za obcowanie z istotami wyższej półki, za to że byliśmy świadkami tego, co wielu śmiertelnikom nie będzie dane przeżyć. Czułem się inny, obcy i jakby to rzec. Nie pasujący. Wydawało mi się, że jestem pomyłką natury, lecz to nie było wszystko. Każdego dnia potrafiłem śmiać się do rozpuku, każdego dnia potrafiłem kochać się z mą żoną, każdego dnia potrafiłem spojrzeć w niebo i z uśmiechem wspominać matkę… Jednocześnie za chwilę potrafiłem z zimną krwią pobić nieznanego mi przybysza, zabić nieznaną mi istotę i śmiać się z owego czynu. Czułem złość, frustrację, nieznaną fascynację, byłem uzależniony od wielu dziwnych rzeczy. Najbardziej potrzebowałem intymności, przemawiała przeze mnie nieokiełznana cielesność i pożądanie, którego w żaden sposób nie potrafiłem sobie wytłumaczyć.
Jak każdego dnia przelatywałem ponad mieściną rozglądając się wokół i wypatrując nowinek w postaci przybyszów z wąwozu, czy też sunących górami stad owiec prowadzonych przez pasterza. Nagle usłyszałem w swym umyśle wołanie, wołanie które mogło oznaczać tylko jedno. Zniżyłem lot i począłem kołowo opadać w kierunku placu przed naszym domem, po czym pochylając tułów ku ziemi rozpocząłem pikowanie. Około pięćdziesiąt metrów ponad ziemią rozpostarłem szeroko skrzydła i czując uderzenie powietrza uniosłem je w górę by spłynąć w dół i lekko wylądować muskając jedynie podłoże.
- Aaronie! – Rzadko kiedy nazywano mnie po imieniu, częściej zwracano się do mnie mianem Alifrom. Odwróciłem głowę w kierunku wołającej kobiety, była to moja ciotka, siostra ojca – kobieta, która od czasu odejścia aniołów traktowała mnie jak syna. Coś nie dawało mi spokoju, w jej głosie brzmiały nieznane mi emocje, których nieco się obawiałem.
- Nora – powiedziałem podchodząc po chwili – Co się stało?
- Aaronie… – Z trudem złapałem oddech. Czułem to w powietrzu, czułem w powietrzu tą dziwną, ciemną siłę. Po chwili zastanowienia dostrzegłem, że aura owej mrocznej energii nie jest stała lecz słabnie, co oznaczałoby tylko jedno.
Spojrzałem w oczy Nory, wiedziałem…
- Ojciec? – zapytałem drżącym głosem. – Czy on…
Odpowiedziała mi smutnym przytaknięciem. Podeszła do mnie i przytuliła się, jej brat był jedyną osobą na tym świecie, którą posiadała. Na tę chwilę zostałem jej tylko ja, tylko ja, pół człowiek, pół anioł – dziwne, wynaturzone stworzenie, które przenigdy nie będzie w stanie jej pomóc.
- Aaronie… Co teraz z nami będzie? – zapytała unosząc zapłakaną twarz.
- Nie wiem, mój ojciec posiadał mały majątek. Sądzę… Sądzę, że jeśli…
Poczułem aurę. Odwróciłem się na pięcie odpychając mą zastępczą matkę skrzydłami. Sunął ku nam tłum ludzi z mieściny, nie wiedziałem co to ma znaczyć. Nasz osadzony na wzgórzu dom był dobrym punktem widokowym na całe miasto.
- Alifromie! – Słowa wypowiedziane były z przerazą i nieufnością.
Spojrzałem na mówiącego, to jeden ze znajomych mojego ojca, który bywał u nas czasami. Pamiętam, że gdy jeszcze anioły tutaj mieszkały widywałem go rzadko, ponoć mieszkał tutaj tylko dlatego, że w czasie przybycia anielskich kolonizatorów był małym chłopcem, a jego rodzina nie chciała się wynosić.
- Alifromie! – Wrzasnął mieszczanin.
- Mógłby się pan tak nie drzeć, panie Fridgo gdy stoi pan tak blisko mnie? Mam doskonały słuch jeśli o to chodzi – powiedziałem bez nerwów.
- Masz się stąd wynieść! Sprowadzasz na nas nieszczęścia, wszyscy zaczynają chorować, wszyscy żyją w biedzie! To twoja wina wyrzutku! – Tego się nie spodziewałem. Było jasnym, że po opuszczeniu ludzi przez aniołów stracą swą pseudonieśmiertelność, ale nie sądziłem, że wina za to wszystko spadnie na mnie. Cofnąłem się o pół metra bowiem wyszedł przed szereg trzymając w ręce coś na rodzaj pałki. – Powtarzam! Masz się stąd wynieść!
- Mówisz to w imieniu ogółu? – zapytałem chłodno, me oczy poczęły pobłyskiwać złocistymi refleksami.
- Po śmierci tego starca na mnie spada władza w Hillien! Żaden mieszaniec nie będzie dyktować mi warunków!
- Czyli rozumiem, że jesteś samozwańczym wodzem ludu tak? – zapytałem zaciskając pięści.
- Nie będę słuchać bredni! Wynoś się, nie masz tu czego szukać! – wrzasnął oszalały, nie potrafiłem zrozumieć dlaczego wydaje się mnie nie słuchać. Rozejrzałem się dookoła szukając Rossilin. Nigdzie pośród kobiet jej nie było, te stały przerażone lub zapłakane, lecz nic nie mówiły. Część mężczyzn wydawała się być zszokowana tym co się dzieje, lecz inni z wściekłością w oczach pomrukiwali pod nosem.
- Gdzie moja żona? – zapytałem postępując krok w jego stronę.
Zaśmiał się szaleńczo. Jego pozbawiony ludzkich uczuć śmiech wiercił w mych bębenkach bolesne dziury.
- Żona! Żona! Gdzież twoja żona?!
Tego było za wiele, podleciałem do niego i uderzyłem go z całej siły w twarz po czym podniosłem za fraki i wzniosłem się na wysokość pięciu metrów.
- Gdzie, jest, moja, żona. – Syk wydobywający się z mych ust i niemalże złote oczy nie wywierały wrażenia na oszalałym starcze. Rozejrzałem się z góry i nadal nie dostrzegałem Rossilin.
- Jeśli mnie nie postawisz, nigdy nie zobaczysz swojej żoneczki – mówiąc to hipnotycznie patrzył się w moje oczy z apatią. Posłuchałem go i postawiłem go na ziemi, po czym powtórzyłem pytanie.
- Żoneczko. Żoneczko gdzie jesteś? – zapytał rozradowany. Z tłumu wyłoniło się dwóch mężczyzn niosących szary worek, po czym rzuciło nim pod moje nogi. Zerwałem się i rozerwałem go szybko odkrywając posiniaczoną i pokrwawiona kobietę, której łono zostało zdeprawowane.
- Wy sukinsyny… – Me oczy rozżarzyły się złotymi impulsami. Położyłem dłonie na Rossilin i pod nosem szeptałem modlitwy do ojców, gdy nagle poczułem potężne uderzenie w skrzydło. Machnąłem nim i z impetem uderzyłem w napastnika.
- Zaatakował mnie! Widzieliście?! – wrzasnął Fridgo.
Poderwałem się na nogi i złapałem silnym chwytem starca, gdy nagle poczułem przeraźliwy ból. W moje plecy uderzyła sękata pałka, która powaliła mnie z nóg.
- Owoc człowieczeństwa został zbezczeszczony przez tego zwyrodnialca. Odeślijmy go do królestwa niebieskiego razem z jego nałożnicą! – krzyk przebił się przez zaporę bólu. Po raz kolejny uderzono mnie pałką i kopnięto w brzuch, zwinąłem się nakrywając się skrzydłami. Złożyłem dłonie w geście modlitwy. – Matko, bracia… proszę pomóżcie mi… – Z mych oczu popłynęły łzy beznadziei. Nie usłyszałem odpowiedzi, kolejne uderzenia rozdzierały moje ciało bólem, gdy nagle poczułem jak coś metalicznego zatapia się w moim boku. Towarzyszył temu nieustępliwy ból.
- Umrzyj na chwałę ludzkości! – Straciłem przytomność pod naporem uderzeń.

Cisza…

Cisza…

Głęboka cisza otaczała me pogrążone w bólu ciało.

- Zabijmy ich… – Sugestywny głos w końcu zmącił otaczający mnie zmaz ciszy.
- Nie możemy. – Odezwał się ktoś inny.
- Skrzywdzeni…
- Zmieszajmy ich z błotem!
- To złe!
- Oni też są źli…
- Zginą w ogniu!
- Nie możemy!
- Zemścimy się!
- …nie…
- Będziemy karać! Będziemy zabijać! Będziemy wyrywać ich serca i śmiać się z ich cierpienia! Będziemy w chwale brodzić w krwi zdrajców!
Obudziłem się spocony i przepełniony bólem. Leżałem gdzieś, w znajomym miejscu, lecz nie potrafiłem skojarzyć gdzie.
- Aa… – poznałem głos i pomimo bólu ucieszyłem się.
- Rossie… – otworzyłem oczy i dostrzegłem ją siedzącą na mym łóżku. – Gdzie…
- U Nory. Nasz dom spłonął, to samo z rezydencja twojego ojca. Nieliczni, którzy przeciwstawili się temu tyranowi, który podpiera swoją władzę synami, ci nieliczni pomogli nam. Kilku zostało zakatowanych na śmierć za zdradę, ale większość żyje. Podzieliliśmy się na dwa obozy, jedni widzą w tobie pamiątkę przeszłości inni myślą tak jak ten staruch. – Rossilin nie wydawała się być smutna, zastanawiało mnie jak długo spałem.
- Gdzie Nora?
Odpowiedziało mi milczenie. Schowałem twarz w dłoniach. Czułem się jednym wielkim zerem, gdyby nie ja wiele by się nie wydarzyło, gdyby nie moja jebana osoba… Domyśliłem się, że Nora była jedna z niewielu, który zginęli tego tragicznego wieczora. Śmierć mojego ojca odbiła się piętnem na całej osadzie. Czułem się nieswojo, czułem jak coś wewnątrz mnie chciało wyrwać się z mej piersi i zabić wszystkie żywe istoty, wszystko było znienawidzone.
Nienawidzę was.
Spojrzałem z nienawiścią na Norę, po czym usiadłem.
- Kocham cię… – Przytuliłem ją. Pocałowała mnie w usta. Poczęliśmy się kochać, będąc w niej uderzałem coraz mocniej, aż w końcu dopełnił się akt.
Patrzyłem na jej twarz, pełną bólu i strachu, po czym z dziwną fascynacją wąchałem jej ciało, wydawało mi się takie apetyczne, było mi mało. Ponownie ją posiadłem i znów i znów, aż w końcu zaczęła krzyczeć. Sprawiałem jej ból i czerpałem z tego niewypowiedzianą satysfakcję, jednakże jej krzyki dekoncentrowały mnie. Dekoncentrowały i przeszkadzały. Zatkałem jej usta dłonią i nadal uprawiałem z nią seks. Jej oczy wyrażały przerażenie, nie taki obrazek sobie wyobrażałem. Nie tego chciałem. Dlaczego ta głupia dziewczyna nie czerpie z tego takiej przyjemności jak ja!
- Ciesz się! – warknąłem chłodno. Nadal płakała, przerażona wpatrywała się w moje oczy. Uderzyłem ją i wybuchło we mnie ekstremum uczuć. Poczułem strach.
- Przepraszam… – Przytuliłem ją mocno natychmiast opuszczając jej łono. Trzymałem ją mocno, trzymałem mocno jej słabe i wiotkie ciało. Czułem ból, czułem strach. Wiedziałem co zrobiłem. Zalała mnie fala myśli, fala przerażających uczuć. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje.
- Wybacz mi… wybacz mi, nie kontrolowałem tego…
Była nieobecna, po jej policzkach spływały łzy.
- Powiedz coś. – Nadal zero reakcji. – Powiedz coś. – Nic. – Powiedz coś, proszę! – Sam zalałem się łzami. Przytuliłem ją mocno.
- Zostaw mnie…
- Rozumiem… – Wstałem i założyłem moje ubranie – Rossie
- Wyjdź… – powiedziała.

Rozdział 3 – Nieustępliwy

Siedziałem na jednym ze szczytów i obserwowałem Hillien. Ludzie żyli tam sobie jak gdyby nigdy nic. Minęło około czterdzieści lat od czasu gdy porzuciłem swoją żonę i mój dom. Odziany jedynie w skórzane spodnie, koszulę i długi płaszcz odleciałem w kierunku nizin, gdzie po drodze spotkałem wielu wędrowców. Wtedy też przekonałem się, że me pożądanie nie jest skierowane tylko do kobiet, lecz także mężczyźni pociągają mnie fizycznie. Przez kilka lat żyłem w toksycznym związku z brutalnym najemnikiem, lecz wtedy jakoś dawałem radę. Oczywiście po czasie skręciłem mu kark jak każdemu kochankowi. Kochanki kończyły jako porzucone, nigdy więcej się z nimi nie widziałem, ale wyrzuty sumienia po tym jak łamałem komuś serce znikały gdy znalazłem następną osobę. Nie potrafiłem już kochać, Rossilin była ostatnią osobą, którą darzyłem uczuciem miłości. Teraz pozostał we mnie tylko smutek, zawiść i bezsens. Wróciłem do Hillien by odegrać się w końcu na oprawcach Nory i gwałcicielach Rossie. Wiedziałem, że życie mojej żony ma się już ku końcowi, gdy ja nie zmieniłem się nie więcej niźli o rok.
Po zmroku zeskoczyłem z klifu i przeleciałem kilkaset metrów lądując na pagórku przed domem mej zastępczej matki, widziałem jak w oknach palą się światła. Przeszedłem cicho parę kroków i podszedłem do okna by zajrzeć do środka. Około sześćdziesięcioletnia kobieta siedziała na fotelu patrząc się w przeciwne okno wychodzące na osadę Hillien, w jej domu nie było nikogo. Dwie izby z jakich składał się owy budynek przedzielone były ciężkimi, drewnianymi drzwiami. Podszedłem do drzwi frontowych i popchnąłem je. O dziwo były otwarte. W drugiej izbie do której prowadziły owe drzwi nie było nikogo. To kilka brudnych ubrań leżących w koszu, czy też rozsypana kasza na kredensie. Zapukałem cicho w drzwi prowadzące do drugiej izby.
- Kto tam? Kto mnie niepokoi o tej porze? Dajcie mi spokój! – wrzasnęła staruszka zza drzwi. Dało się słyszeć stukot laski o drewnianą podłogę, po czym szczęknięcie zamka.
- Tyle razy wam mówiłam, że nie macie tutaj czego szukać! – wykrzyczała mi w twarz i trzasnęła drzwiami. Stałem oniemiały, nie sądziłem, że ktoś może się tak zachowywać, bynajmniej nie w Hillien.
Zapukałem ponownie.
- Kto tam? Kto mnie niepokoi o tej porze? Dajcie mi spokój! – Czułem się jakbym miał deja vu.
Ponownie otworzyła drzwi i wykrzyczała to co wcześniej w twarz, po czym trzasnęła nimi.
Doszedłem do wniosku, że jeśli zrobię tak po raz kolejny, to znów spotkam się z ową reakcją.
Zapukałem raz trzeci.
- Kto tam? Kto mnie niepokoi o tej porze? Dajcie mi spokój! – Tym razem byłem przygotowany i w momencie otwarcia drzwi podtrzymałem je. Nie spodziewałem się, że staruszka może posiadać taki refleks i siłę. Dostałem trzy razy laską w kark, a potem zostałem pchnięty w brzuch, co ostatecznie odepchnęło mnie od drzwi.
- Matka raczej nie lubi gości – usłyszałem zza pleców co wywołało u mnie automatyczny odruch. Wyciągnąłem zza pasa sztylet błyskawicznym ruchem i przystawiłem go napastnikowi do gardła, po czym z przestrachem odsunąłem się. Dziewczyna o niezwykle jasnej skórze uśmiechała się do mnie pomimo grozy sytuacji w jakiej się znalazła.
Dopiero potem dotarło do mnie to co owa dziewczyna powiedziała. Pierwszym faktem było to, że nazwała ową kobietę matką. Drugi fakt tyczył się raczej tego, że niezwykle przypominała Rossie w wieku nastoletnim.
- Ty musisz być Aaron. – Sposób w jaki to wypowiedziała wyrażał mniej więcej tyle co stwierdzenie, że jesienią pada deszcz.
- Skąd mnie znasz?
- Myślisz, że przez dwadzieścia pięć lat swojego życia nie nasłuchałam się o Alifromie? – zapytała kpiąco.
- A ty jesteś?
- Ryanistera Irvine, miło mi panie. – Ścięło mnie z nóg, mój wyraz musiał wyrażać szok, co wywołało u dziewczyny wybuch śmiechu.
- Czyli ty jesteś – zacząłem.
- Tak, jestem córką Rossilin Irvine.
- Ale to znaczy, że jesteś…
- Nie, nie jestem twoją córką. Spójrzmy na to choćby z punktu widzenia matematyki. – Pomimo miejsca w jakim się wychowywała była niezwykle mądra, coś mi tutaj nie pasowało. W sumie skoro około trzydzieści lat wcześniej opuściłem żonę, to dwudziestopięcioletnia dziewczyna nie może być moją córką.
- Myślisz, że ona…
- Tak, myślę, że chciałaby cię zobaczyć, ale wydaje mi się, że jest już na to za późno. Jest starą, schorowaną osobą, która nie pamięta tego co robiła pół godziny wcześniej. Do tego nie widzi już tak dobrze, jestem pewien, że poznałaby cię po głosie, ale za kilka minut zapomniałaby kim jesteś… – Zasmuciło mnie to co usłyszałem, chociaż może to i lepiej, że Rossie nie mogła mnie zobaczyć pod koniec swojego życia. Poczułem presję…
Złapałem się za głowę i zamknąłem oczy węsząc. To było to, czułem to ostatnim razem gdy byłem w Hillien.
- Otwórz drzwi! – krzyknąłem na dziewczynę.
- Co się dzieje? – zapytała Ryanistera marszcząc brwi.
- Szybko otwórz! Ona umiera! – podniosłem głos.
- Nie da się, da się to zrobić tylko od wewnątrz.
- Okno! – Wybiegłem przez drzwi i uderzyłem z całej siły w kryształowy stop. To było okno z domu aniołów. Czułem coraz silniejszą aurę.
- Nic nie zrobimy… – powiedziała Ryanistera i poklepała mnie po ramieniu.
- Zrobimy! – Złożyłem ręce. Głośno wypowiadałem modlitwy i nagle poczułem jak me ciało wypełnia anielska miłość. Czułem jak każdy zakątek mojego ciała rozjaśnia się świetlistym żarem. Czułem jak z niebios opada na mnie anielska opoka. Podziękowałem matce i wszystkim aniołom.
- Aaron! – Skóra mych dłoni rozbłysła srebrzysto błękitnym światłem, przyłożyłem je do okna i wyrwałem je, bowiem blask pomógł mi pokonać anielskie twory. Wskoczyłem do środka i dotknąłem Rossilin.
Była martwa.
- Próbowaliśmy, nadszedł jej… – Wywierciłem dziurę w brzuchu nic nie spodziewającej się dziewczyny mym sztyletem, po czym zdałem sobie sprawę z tego co robię. Złapałem się za głowę i rzuciłem się do padającej na kolana Ryanistery. Przytuliłem ją i położyłem dłoń na ranie. Szeptałem ciche modlitwy i czułem jak światło spływa na ciało poszkodowanej przeze mnie dziewczyny.
- Co to było? – zapytała gdy się ocknęła. Szczęśliwie dla mnie jej umysł wyparł ostatnie zdarzenia z pamięci i oby nigdy nie powróciły.
- Rossie nie żyje…
- Trzeba ją pochować – odpowiedziała ze smutkiem, widać była silną kobietą, która twardo stąpała po ziemi. Jak na ironię powiedział to nephilim.
Minęło kilka dni. Zatrzymałem się w starym domu Nory, gdzie pomieszkiwałem z mą pasierbicą, która okazała się być doskonałą kompanką do rozmowy. Wiedziałem jednak, że nie mogę zbyt długo z nią przebywać, albowiem jest ona zbyt pociągająca by skończyło się to dobrze. Dowiedziałem się w końcu gdzie mieszka ostatni syn tego szaleńca Fridgo i miałem ochotę złożyć mu jak najszybciej niezapowiedzianą wizytę, która skończy się jak się skończy.
- Alifromie, pamiętaj, że ten człowiek będzie miał przy sobie całą świtę straży. Przez te kilkadziesiąt lat nasza osada urosła do rozmiarów małego miasta i mamy nawet własny skarbiec, teraz musisz liczyć się z tym, że mamy kogoś na wzór zarządcy i tym kimś jest właśnie ostatni Fridgoson. – Tymi słowami żegnała mnie Rya. Było koło drugiej w nocy, przynajmniej tyle byłem w stanie wywnioskować z położenia gwiazd. Przeciąłem nocne niebo i wylądowałem na dachu dawnego Gmachu Światła, gdzie rezydowały niegdyś anioły, teraz zaś zajęty był przez ziemskiego władcę, ostatniego z synów zdradzieckiego Fridgo. Przemknąłem cicho na jeden z tarasów i udusiłem świetlną lancą jednego z gwardzistów. Wewnątrz było niezwykle cicho, widocznie nikt się mnie nie spodziewał. Z tego co mówiła ma pasierbica owego mężczyzna zajmował byłą kwaterę Archanioła Javiera, który żegnał mnie podczas zamykania bramy.
Zapukałem cicho do drzwi zarządcy i po chwili wszedłem do środka. Tenże mężczyzna zerwał się z łóżka i przytulił się niemalże do ściany za nim.
- Co ty tutaj robisz?
- A jak myślisz? – zapytałem świdrując go wzrokiem. Chwycił za wiszący na ścianie miecz, który jednak szybko wytrąciłem mu z ręki obwiązując jego nadgarstki świetlistym biczem. Podszedłem do niego, a me stworzone ze światła lance owijały się wokół jego tłustej sylwetki.
- Miło się wam budowało władzę na pracy mojego ojca? – zapytałem uderzając go w twarz.
- Miło się wam żyło w komnatach mych przodków? – Ponownie go uderzyłem.
- Miło się wam patrzyło na cierpienie Rossilin? Miło się wam katowało tych, którzy nie chcieli poddać się waszej tyranii? – Uderzałem raz po raz, aż w końcu moje sznury owinęły jego szyję.
- Kimże ty jesteś, żeby rozliczać mnie i moich krewnych z działań mych braci i ojca?! – zapytał z przerażeniem w oczach.
- A kim byliście wy katując i gwałcąc mą matkę, kim byliście sprawiając ból moim krewnym, kim byliście zabijając ludzi, którzy się wam sprzeciwiali?! – Złapałem go za gardło.
- Nie brałem w tym udziału! – odkrzyknął zalewając się łzami.
- Działania twoich przodków i krewnych napiętnowały ciebie i całą twoją osobę. Fatum krwi zawsze będzie nad wami ciążyć. Anielskie zastępy nigdy nie przepuszczą takich jak wy do raju! – Ścisnąłem jego gardło, gdy nagle usłyszałem ciche słowa.
- Zostaw go synu. – Owe słowa dobiegły zza mych pleców. Odwróciłem głowę i spojrzałem na mówcę.
- Kim jesteś? – zapytałem odzianego w dziwne szaty mężczyznę, który skłonił mi się.
- Ty zapewne jesteś Aaron Irvine, Nephilim Światła, zdradzony Alifrom. Me imię Marius Vasim, jestem arcykapłanem bogini harmonii. – Pierwszy raz miałem do czynienia z duchownym i czułem jego bijącą moc wewnętrzną. Oczywiście nie dorównywał choćby w ułamku mej anielskiej krwi, lecz jako śmiertelnik przedstawiał sobą niezwykłą siłę wiary. Świetliste więzy wokół szyi ostatniego z synów zdrajcy samoistnie się rozluźniły i opuściły go na ziemię.
- My się jeszcze policzymy – powiedziałem do tego przerażonego typka.

Rozdział 4 – Nowy Ja

To co działo się później zmieniło mnie trochę. Nie czułem już zawiści, lecz oddałem się wierze. Na ironię, istota anielska kapłanem. Bogini pokazała mi nową ścieżkę życia, nowe ja i nowy los. Przez wiele lat byłem pielgrzymem i wędrowałem po różnych klasztorach zgłębiając kapłańską wiedzę i magię, oraz umacniając swój kontakt z wyższymi. Czułem obecność bóstw i ich ingerencję w świat, jako anioł miałem do tego naturalne zdolności. Me popędy i pożądanie zostały wyciszone, tylko dlatego, że zazwyczaj przebywałem  w klasztornej samotni. Kapłańskie wychowanie, wykształcenie i usposobienie w znacznym stopniu przeszło na mnie. W końcu jednak poczułem, że coś jest nie tak ze światem i musiałem udać się na wyprawę swojego życia. W wieku stu sześćdziesięciu lat opuściłem ostatni na mej ścieżce życia klasztor, przepełniony wiarą w przeciwieństwa i łaską bogini w sercu ruszyłem przed siebie. Wtedy też otworzyły się przede mną Bramy i zniknąłem na całe dziesięć lat z ziemskiego padołu. Dowiedziałem się w anielskim wymiarze, że ma matka zaginęła gdzieś podczas przechodzenia przez bramę, coś poszło nie tak i została w świecie śmiertelnych.
A co było dalej? Utraciłem moje skrzydła.

[tutaj rozpoczyna się luka fabularna od utraty skrzydeł do dnia obecnego +/- 26 lat - zostawiam sobie pole do wklejenia Evraina w moją przeszłość]

Czytałeś/aś na własną odpowiedzialność.

Cele:

- Odzyskać utracone skrzydła.
- Założyć ekskluzywne uzdrowisko rozrywkowe. ]:-)>
- Po resztę celów specjalnie udaje się do psychoterapeuty.

Sława:

Trudno o sławę, gdy z dnia na dzień zmieniasz niemalże cały swój wizerunek. Tracisz charakterystyczne skrzydła i mniej więcej dziesięć centymetrów wzrostu.

Ciekawostki:

- Ma więcej niż jedną duszę.
- Cierpi na zaburzenie znane osobowością mnogą - związane z powyższym, choć nikt o tym nie wie.
- Jest panseksualny.


Ostatnio zmieniony przez Aaron Irvine dnia 06.05.16 21:48, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry Go down
https://ftng.forumpolish.com/t1817-aaron-irvine
[MG] Ariyamna


[MG] Ariyamna
Mistrz Gry


Liczba postów : 1643
Dołączył/a : 10/11/2014

Aaron Irvine Empty
PisanieTemat: Re: Aaron Irvine   Aaron Irvine Icon_minitime06.05.16 13:07

Chociaż karta jest bardzo ładnie napisana, miałam drobne zastrzeżenia do historii, ale zaraz mi się rozwiały (wątek z gwałtem). Mimo wszystko historia wciągnęła, to samo reszta opisów. Nic tylko podziwiać (chociaż, szczerze mówiąc, niektóre fragmenty mnie rozbawiły... mam takie poczucie humoru >.<). Zdarzyło się kilka, naprawdę niewiele literówek, ale nie każę poprawiać. Jedynie mam prośbę: umieść umiejętności niemagiczne w znaczniku cytatu (quote) - ułatwi to nam wszystkim wyszukiwanie ich w razie potrzeby przez wyróżnienie.

Do Lamia Scale możesz przystąpić oczywiście fabularnie u dowolnego MG - proponuję iść na fabułę z Evrainem jeśli nie brałeś tego pod uwagę. Oczywiście (powtarzam się) po akceptacji na KM. Rzucam akceptem i zostawiam temat otwarty byś mógł wrzucić ten jeden znacznik.

(PS. Jakbyś chciał zmienić nick na ten ze zgodnym nazwiskiem to się do mnie dobijaj. Mogę nawet skasować tamte konto nieaktywnego od dłuższego czasu Aarona i Tobie dać ten nick)

Aaron Irvine JJ5mnmM
Powrót do góry Go down
 
Aaron Irvine
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Fairy Tail New Generation :: Archiwum starego FTNG :: Archiwum postaci :: Karty Postaci :: Zaakceptowane karty-
RadioAoi.plHalo PBFPBF ToplistaAaron Irvine Eca5e1iI love PBFPBF Toplista~**~.: ANIME TOP100 :.Najlepsze strony o Anime i Mandze w necie