IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj

Share
 

 Erased Life

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
[MG] Ariyamna


[MG] Ariyamna
Mistrz Gry


Liczba postów : 1643
Dołączył/a : 10/11/2014

Erased Life Empty
PisanieTemat: Erased Life   Erased Life Icon_minitime08.04.15 13:17

Pierwsza Wersja opisu tematu:

Projekt sprzed lat o wielu wersjach, które zazębiają się w paru kwestiach. Dla ogarnięcia warto poczytać to, co napisałam w spoilerze, chociaż nastąpiło wobec tego kilka zmian. Poniższy tekst jest jedynie pierwszą częścią prologu, który cały czas piszę (kiedy mam wenę oczywiście), w której - być może - pojawią się znane wam postacie. Między innymi planuję wrzucić tutaj Ariyamnę (vel Ellie) i Ashling, a także kilkanaście nowych postaci.

Krótki opis:
Rok 562 jest częścią Jasnej Ery, która nadeszła po wielkiej, wyniszczającej wojnie. Chociaż już wcześniej próbowano stworzyć osobę wszechmogącą, zdolną do życia w każdych warunkach pogodowych czy klimatycznych. "Dzieci z probówki", jak je pieszczotliwie się nazywa są Tworami Progresywnymi o niezwykłych umiejętnościach wynikających z mutacji genów ze względu na liczne eksperymenty mające na celu wyeliminowanie wad. Przez to, że niektóre Twory są nieodpowiednio przygotowane do dalszej fazy eksperymentów, trafiają do sierocińców, a polityka Unii Technologicznej zakłada adopcję takich przez rodziny bezdzietne czy po prostu pragnące mieć dodatkowego potomka.
Dzieci mają kilka ścieżek rozwoju. Mogą dążyć do wszystkiego w zależności od tego, jaką szkołę wybiorą. Bardzo częstym, szczególnie w państwie zwanym Korlich uciążliwie nękanym przez sąsiednie Królestwo Nastii jest wybór szkolenia przedmundurowego, który po zakończeniu w wieku 16 lat pozwala na dołączenie do wojska.
Jedną z osób, która podejmuje się tego kursu jest Yasmin Shani - uratowana przez tajemniczego człowieka z pożaru, oddana do domu dziecka i prędko przygarnięta. Chciała być taka, jak on - członek armii Korlich. Chciała pomagać ludziom, którzy cierpieli tak samo, jak ona, móc ich ratować.
Poza nią pojawią się również inne pobudki i inne postacie. Nikt jednak nie wie, co przed nimi stoi.



Prolog
Czwartek, 1 września, rok 552
Lecznica w Velte, Korlich


Pisnęła, gdy poczuła na czyszczonej właśnie ranie wacik z wodą utlenioną, a także niewielką ilością posoki ze szramy na brzuchu Była niewielka, aczkolwiek ze względu na to, czym została ona zadana, musiała zostać natychmiastowo oczyszczona. Tak się kończy bieganie po opuszczonych, wojskowych zabudowaniach. Wpadła na zardzewiały drut kolczasty, który mógł zakazić ranę. Lekarka natychmiast wzięła szczypczykami zużyty już, wadzący wacik i wyrzuciła go do kosza na odpadki medyczne, aby zaraz wziąć następny, czysty. Znowu zaczęła przemywać jej ranę, tym razem wodą utlenioną o mniejszym stężeniu niż wcześniej.
- Spokojnie! To nie ogień, aby parzyć! – zaśmiała się pogodnie kobieta w wieku około trzydziestu lat i długich, czarnych włosach. W momencie, kiedy zobaczyła jej strasznie naburmuszoną minę zaniemówiła i wręcz stanęła dęba zamiast iść po środki medyczne dla pacjentki. Naburmuszoną minę pełną smutku i błagań o zaprzestanie tej szarlatańskiej techniki wielkiego ranienia tego drobnego i bardzo delikatnego ciała.
- Dobrze, po prostu ci to zabandażuję – powiedziała z nutką zażenowania, wyrzuciła używany właśnie na ranie wacik, włożyła narzędzie do wanny dezynfekcyjnej i poszła do szafki z medykamentami. Otworzyła ją, pokazując ogromne zbiory wszelkich leków, jak to na pielęgniarkę lokalnej lecznicy przystało. Wielu jednak niektórzy w ogóle nie będą w stanie rozpoznać, gdyż Genom Era, oprócz wyścigu po nadczłowieka zapoczątkowała również badania nad lekami będącymi w stanie wyleczyć obecnie nieuleczalne choroby typu AIDS i niektóre nowotwory. Tu jednak takich medykamentów nie można znaleźć, jedynie jakieś spraye na skaleczenia i rozcięcia, środki do dezynfekcji ran, przeciwbólowe, na problemy żołądkowe i tak dalej, i tak dalej. Obok szafki znajdowała się kolejna, przez której szklane drzwiczki widać było nowoczesny sprzęt do nastawiania i leczenia złamanych kończyn, dostosowane do każdego możliwego miejsca złamania. Jednak to nie do tej szafki zajrzała, a nawet już skończyła przeszukiwać tę właściwą. Wyjęła niewielką, półprzezroczystą butelkę z żywo zieloną wodą oraz rolkę z bandażem.
Podeszła do niej z potrzebnymi rzeczami, aby kucnąć przy dziewczynce siedzącej na łóżku polowym i pogłaskać ją po głowie z niezwykle miłym uśmiechem. Zrobiła tak wiedząc, że kolejna część zabiegu zaś może przysporzyć jej ból. Zdjęła nakrętkę z buteleczki, wstrząsnęła ją i po poprawiła bluzkę tak, aby nie spadła w czasie, kiedy obejmuje ją opieką. Poprosiła dziewczynę, aby ją potrzymała, co też młodsza zrobiła. Dzięki temu mogła psiknąć, sprowadzając na przecięcie zielonkawą piankę wytworzoną poprzez ciśnienie wypuszczające roztwór na powierzchnię. Woda, która również się wtedy wydostała łagodnie uciekała po skórze pacjentki, aby w ostatnim momencie, przed zatrzymaniem się i wsiąknięciem w spodnie zostać startą przez niezawodne waciki pielęgniarki. Zaraz po tym, z użyciem wacika roztarła roztwór po ranie, co wywołało bardzo głośne i przeciągłe syknięcie.
- Im szlachetniejsza krew, tym bardziej szczypie – powiedziała lekarka, prowadząc istny monolog z racji tego, że pacjentka się nie odzywała. – W skali od jednego do pięciu, jak bardzo cierpisz? – zapytała po chwili, patrząc na nią. Spojrzała w jej oczy z lekkim, łagodnym uśmiechem pełnym chęci pocieszenia. Dziewczyna płakała przez całe to szczypanie podczas zabiegu, dzięki czemu jej piękne, czarne tęczówki wąziutkich oczu błyszczą od zaszklenia, ale dalej idealnie kontrastowały z srebrnymi, wręcz białymi włosami sięgającymi do ramion. Nie miała grzywki, którą mogłaby teraz zasłonić twarz, kiedy nie chce utrzymywać kontaktu wzrokowego; nie lubi patrzeć się prosto w oczu rozmówcy, bo po prostu nie potrafi zdobyć się na taką odwagę. Taki typ człowieka.
- Osiem… - załkała, nieźle podłamana, po chwili też pociągnęła nosem.
- Powiadasz, osiem… No to musiała być częścią wyścigu o nadczłowieka. Muszę złożyć najszczersze gratulacje, bo podobno niewiele osób przechodzi te wszystkie testy w fazie Pre-Born i Past-Born – pochwaliła małą i ją przytuliła, głaszcząc po głowie. – No, już, nie płacz. Jesteś już duża.
- Proszę pani… o czym pani mówi? – zapytała cichutko, pociągnęła nosem z racji tego, że całkiem sporo kataru właśnie spłynęło do dziurek i prawie wypłynęły, a ten zabieg mógł to bez problemu powstrzymać żeby się białowłosa nie zasmarkała. Pielęgniarka podała jej migiem chusteczkę aby mogła otrzeć nosek i go wysmarkać, co też sama zrobiła.
- Chodzi ci o te testy,  czyż nie? Cóż… Powiem tyle, ile mogę. Unia Technologiczna zajmuje się tworzeniem rasy ludzkiej, która będzie mogła przetrwać w każdych warunkach. Testy obejmują fazę Pre-Born, czyli w specjalnie stworzonym do tego środowisku, po pobraniu zarówno nasienia mężczyzny, jak i komórkę jajową od kobiety, modyfikuje się je odpowiednio i osadza w sztucznym łonie, w laboratorium. Past-Born obejmuje jedynie organizmy, których ocena Identification Ratio po pierwszym procesie wynosiła powyżej ośmiu, obejmuje bolesne eksperymenty na ciele, wzmacniające je. Skoro mówisz, że aż tak cię szczypie to stawiam, że miałaś ocenę… dziewięć. Dziesiątki mówią, że zawsze boli je znacznie mocniej, powyżej skalą – wytłumaczyła w końcu i wzięła głębszy wdech, aby zaraz westchnąć i się zreflektować. Dziewczynę to jednak strasznie zaciekawiło i aż w jej oczach pojawiło się to właśnie uczucie zastępujące smutek i ból, ówcześnie tam goszczące.
– Ale mnie wiadomo tylko tyle. Widzę, że cię zaciekawiłam, więc… jeśli będziesz chciała więcej, to powinnaś iść do oddziału Unii Technologicznej w Riand. Tam powiedzą ci więcej, niż ja wiem – zachęciła ją, siadając obok. – Już, dalej boli czy już wszystko w porządku? – zapytała, patrząc na ranę pokrytą leciutkim, białym nalotem w postaci gęstej piany będącym wynikiem działania lekarstwa.
- Już jest dobrze! – zawołała wesoło, pokazując szeroki uśmiech z dwoma szeregami białych, zadbanych ząbków. – Udam się tam! – dodała po chwili z niezwykłą pogodą ducha, która do tej pory zapewne siedziała głęboko w sercu dziewczyny i dopiero teraz pokazała się na żywo w postaci tego właśnie szerokiego uśmiechu.
- Więc to zabandażuję i zanim cię wypuszczę, obiecaj mi jedno – zaczęła, rozwijając powoli bandaż. – Nigdy więcej nie pójdziesz na tamte tereny bazy wojskowej. Dobrze? – zapytała pełnym troski głosem i zaczęła bandażować jej ramię. Nie ścierała lekarstwa, gdyż teraz miało się ono wchłonąć zarówno w ranę, jak i w bandaż. Miało to działać długo, więc było to potrzebne.
- Dobrze – burknęła białowłosa, całkowicie niezadowolona z tego zakazu. Rzeczywiście, nie chciała tutaj siedzieć, bowiem chciała korzystać z życia. No, korzystać z ostatków tego, co jej jeszcze zostało, bo w tym tygodniu zakończyła pierwsze szkolenie i od dnia dzisiejszego zaczynał się drugi jego etap. Pierwszy bowiem składał się z nauki w szkole podstawowych rzeczy, drugi zaś z treningów sprawności fizycznej.
- Tak przy okazji… Jak ci na imię? Rzadko kiedy zdarza się, żeby takie młode dziewczęta zaciągały się do wojska jako żołnierze… A Ty na taką młodą wyglądasz - skierowała wzrok w jej stronę, ciekawa. Bardzo łatwo było poznać, że należała do tych osób, które są na etapie nauczania początkowego przed stałą służbą. Nosiła na sobie bardzo prosty mundurek przypominający ten marynarski w kolorach granatu i bieli. Nóżki miała okryte spódniczką sięgającą do kolan, a na samych nogach nosiła podkolanówki. Mała zaczęła machać nimi i lekko kręcić palcami na dłoniach, jakby się nieco denerwowała. Nie wiedziała bowiem, czy powinna skłamać czy też może mówić prawdę. Poddała się jednak i stwierdziła, że nie warto w tej sytuacji łgać, bo przecież i tak w aktach szkolnych znajdują się jej wszystkie dane. Jak to w każdym centrum wojskowym, a do tego jeszcze w jednostce medycznej. Akta pacjenta, wszelkie takie informacje o przebytych chorobach, złamaniach, o grupie krwi. Innymi słowy: wszystko.
- J-Jestem Yasmin. A do wojska dołączyłam… bo… no bo… - jąkała się przeraźliwie - kiedyś uratował mnie jakiś żołnierz… zabrał tutaj, do Noleid… Chcę być jak on! Pomógł mi! Naprawdę! Chcę pomagać ludziom, którzy jak ja, mieli ciężko w życiu! – mówiła coraz to bardziej śmielej i śmielej. W końcu w jej oczach zapłonęła ogromna pasja i coś, co ciężko było zidentyfikować w jakikolwiek sposób. Pasja i… chęć pomacy? Chęć czynienia dobra! Tak, ta dziewczynka była charakterystyczna, jeśli chodzi o takie ważne aspekty. Jej spojrzenie, zwierciadło duszy zawsze pokazywało co innego, zawsze różniło się choć o jeden stopień. Teraz ta pasja jest znacznie większa niż normalnie, zwyczajowo u innych osób.
- Ah, rozumiem! Dzielna z ciiebie dziewczynka! – pochwaliła ją pogodnie lekarka. – Jestem Asya. Jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebowała, nie zawahaj się do mnie przyjść – przedstawiła się i zaczepiła w końcu agrafką bandaż, po chwili zaczęła go zawiązywać tak, aby nie sprawiać dziewczynie problemów. Dzięki temu białowłosa dziewczyna przedstawiająca siebie samą jako Yasmin mogła obniżyć w końcu bluzkę i ją sobie poprawić, aby zaraz poszukać płaszcza szkoleniowca obecnie wiszącego na wieszaku koło drzwi. Nie widziała życia poza tym miejscem,  może poza momentami kiedy po prostu choć na chwilę pragnie powrócić do beztroski typowej dla ośmiolatków.
- Dobrze, dziękuję! – Uśmiechnęła się znowu. Wydawałoby się, że ten smutek nigdy nie miał miejsca, że nigdy nie miała tej rany i zawsze żyła pełnią życia, bez żadnych niebezpieczeństw wiążących się z dziecięcymi wybrykami. Czuła się, jakby dzięki pomocy tej kobiety, pozornie zwykłej dotykała palcami nieba, a brakowało jej niewiele do wstąpienia do sfery niebieskiej z tej błogości i szczęścia. Dla niej Asya była jak anioł, który zstąpił na ziemię, aby pomagać jej we wszystkim, z czym ma problemy. Tak: czarnowłosy anioł o cudownych, błękitnych oczach. Brakowało jej jedynie prawdziwych, pierzastych skrzydeł, ale kto wie czy z pomocą jakiejś technologii ich nie ukrywa? Przecież różne rzeczy zdarzają się w tym pełnym niespodzianek świecie.
Po niedługiej chwili dziewczyna z niezwykle pogodnym chichotem podeszła do lekarki i z tym właśnie niezwykłym szczęściem wymalowanym na twarzy ucałowała ją swoimi drobnymi usteczkami w policzek, pokazując jej tę wielką wdzięczność. Tak wielką wdzięczność uchowaną w tak drobnym ciele, bowiem mierzyła jedynie metr trzydzieści jeden wzrostu. Na ten wiek jest to zdecydowanie normalna wartość, aczkolwiek porównując ją z innymi rekrutami mającymi nawet o połowę więcej to jest kurduplem. Oczywiście, znajdą się jakieś osoby nawet niższe od niej, Yasmin nigdy nie patrzyła na swój wzrost jako wadę, a jako atut. Od jakiegoś czasu jej organizm przyhamował z tym wzrostem, ale bycie małym na patrolach czy w akcjach szpiegowskich zawsze było dobre, bo wszędzie się wciśniesz. Trzeba jednak pamiętać, że ośmiolatka wciąż miała prawo wystrzelić w górę nawet do metra dziewięćdziesięciu, ale na to się nie zanosiło. Nawet teraz musiała wskoczyć wstała na stojący koło biurka, niewielki taborecik co może ćwierć metra wysokości miał  z racji takiej, że Asya wstała na proste nogi. Czarnowłosa trochę się zdziwiła tym, co ten mały pieszczoch wyprawia, jednak się zaskoczyła i odwzajemniła uśmiech, który właśnie w tym momencie się pojawił na ustach energicznej piętnastolatki.
- A co to było? – zapytała pogodnie, nie ukrywając zaskoczenia. Pogłaskała ją po głowie delikatnie, nie niszcząc przy tym w żadnym większym stopniu fryzury, jednak ta zaraz ją poprawiła swoimi drobnymi rączkami. Jej skóra była naprawdę zadbana, wyraźnie należała do tych dziewcząt, które sukcesywnie zajmowały się swoim ciałem, ale nie przesadzały, na przykład nie „strzelając” sobie ostrego makijażu.  Dla niej tony pudru to zdecydowana przesada, to samo jeśli chodzi o inne sposoby ozdabiania własnej twarzy, na przykład kredka do powiek czy sztuczne, różowe rumieńce na policzkach. Nie było to dla dzieci nawet, jeśli swojej macosze niekiedy podkradała szminkę czy kredkę do oczu.
- Całus! – zawołała wesoło dziewczynka z tym ciągłym, pogodnym chichotem. Uśmiechnęła się przy tym niezwykle wesoło, nie wyglądała tym samym na kogoś, kto mógłby kogokolwiek skrzywdzić. Każdy jednak wiedział, jak wygląda praca w wojsku, jest to niekiedy bezlitosne zabijanie na chwałę kraju.
Cała ta, radosna sytuacja trwała dość długo: te śmiechy i chichoty wypełniały salę, do której na szczęście nikt nie chciał chwilowo wchodzić albo nie odczuwał takiej potrzeby. Niestety byli też inni pacjenci, których Asya musiała przyjąć jako pielęgniarka w lecznicy. Sama Yasmin dość szybko znalazła sobie zajęcie na resztę dnia, bowiem powróciła do domu, w którym gorąco przywitali ją rodzice i starszy o wiele brat, Eloy. Dało się zauważyć kompletny brak podobieństwa między ośmioletnią dziewczyną a pozostałą częścią rodziny. Nie ma w ogóle nawet trochę rys twarzy po podstarzałych już Karpelów: Warrena i Eir. Dziewczynka miała płaski nos, bez żadnych zniekształceń czy innych defektów genetycznych. A staruszkowie? Warren miał jeden garb na wysokości oczu, a nos dość szeroki jak na taką wąziutką twarz obecnie przyozdobioną przez liczne zmarszczki. Eir zaś miała orli nos, dość odstający od twarzy i pociągnięty przy samej końcówce w dół. Nadawało jej to takiego zadziornego charakteru, który ponoć miała w młodości. Kiedy zaś chodzi już o syna, to ów syn odziedziczył trochę cech po matce, trochę cech po ojcu. Miał postawione, zaczesane na prawą stronę włosy ze schludnie ostrzyżoną lewą częścią zachodzącą za ucho, a barwy cała ta kreacja była czarnej. Na rodzinnych zdjęciach wyraźnie było widać, że wówczas mający sześć lat Eloy wyglądał niemal tak, jak ojciec, a matka miała długie, kręcone włosy w odcieniu jasnego brązu. Zaś jeśli chodziło o ten nos wspominany wcześniej, chłopak posiadał niewielki garb na wysokości oczu, a jednocześnie jego końcówka była pociągnięta w dół. Ciężko było więc tę rodzinę w jakikolwiek sposób przyrównać do małej, delikatnej Yasmin. Wniosek nasuwał się sam: była adoptowana, ale też, świadoma i szczęśliwa z tego faktu. Spędziła wśród Karpelów cztery najlepsze lata ze swojego życia. Nauczyli jej wszystkiego, czego było jej trzeba, miała z kim porozmawiać nawet, jeśli Eloy był dwanaście lat starszy od niej, a rodzice byli zbyt starzy na młodzieżowe tematy, jednak potrafili doradzić w problemach. W pewnym momencie jednak powiedzieli jej o jednej rzeczy: nawet, gdyby polityka by nie nakazywała odbierania dzieci z sierocińców, i tak by ją zabrali ze sobą. Historia dziewczyny, która przeżyła pożar dzięki mężnemu żołnierzowi urzekła ich tak samo, jak te dwa małe węgliki świecące się od łez napływających do oczu. Przeżyła dzięki temu, który miał niebieskie niczym niebo oczy, a włosy czarne niczym noc, gdzie po bokach miał po dwa paski z obu stron w jaśniejszym, szarym kolorze. Jego twarz ukazywała pewien kontrast, jaki widać było między dniem, a nocą. Niby zmęczony na twarzy, a jednak uśmiech miał pełen energii i wszelkiej werwy. To dzięki niemu dziewczyna podjęła decyzję, przez którą teraz nosiła ten mundurek. Wspominała o tym Asyi, a tematy rozmów z rodzicami niekiedy schodziły na jej plany na przyszłość. Zawsze odpowiadała: „chcę pomagać tak samo, jak ten pan pomógł mi!”
Powrót do góry Go down
 
Erased Life
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Fairy Tail New Generation :: Archiwum starego FTNG :: Hyde Park :: Strefa Artystyczna-
RadioAoi.plHalo PBFPBF ToplistaErased Life Eca5e1iI love PBFPBF Toplista~**~.: ANIME TOP100 :.Najlepsze strony o Anime i Mandze w necie