Raion
Tytuł : Najciekawsza postać męska na forum Liczba postów : 210 Dołączył/a : 05/06/2015 Wiek : 26 Skąd : Mazury cud natury
| Temat: Raion 06.06.15 13:00 | |
| MianoRaion ShinkawaWiek Trzydzieści WiosenPochodzenie Wschodnie Granice Fiore.WyglądWidzieliście kiedyś rosłego chłopa po trzydziestce? Umięśnionego, wysokiego z iście męskim zarostem na twarzy? Taki człek nie daje sobie w kaszę dmuchać. Szczególnie w tak okrutnych czasach jak te. Dla porównania u jego boku kroczy o dwie głowy niższy, mizernie wyglądający młodzieniec, prawie dziecko, o jarzących się czerwienią oczach. Dwa płomieniste światełka przywodzące na myśl same najgorsze rzeczy. Chude to stworzenie, mierzące maksymalnie sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu z wagą zaledwie dochodzącą do czterdziestu pięciu kilogramów. Jakież musi być wasze zdziwienie, gdy dowiadujecie się o tym, iż idące postacie to rówieśnicy. Przecież tamten cherlak ledwo przypomina chłopca, nie mówiąc już o żadnych charakterystycznych dla mężczyzn aspektach. Szerokie ramiona? Twarz pokryta milionami małych włosków? Absolutnie. Podczas dojrzewanie damskie hormony toczyły nieustanną walkę z męskimi ,doprowadzając do takie skutku. Delikatne rysy twarzy, lekko zarysowane brwi i te długie, rozczochrane włosy o kolorze ciemnej bieli. Ot sierotka, żaden mężczyzna. A jednak ten mały krasnalek przeżył więcej niż połowa z Was. Zadziwiające prawda? Pod tą jaśniutką cerą kryje się jednak prawdziwy demon, gotów do uwolnienia w najmniej spodziewanym momencie. Wątła budowa i praktycznie zerowy zarys jakichkolwiek mięśni stwarzają jedynie pozór. Tylko te oczy... niech mi nikt nie mówi, że tak wygląda normalny człowiek! W połączeniu z wiecznie widniejącym na twarzy lekkim uśmieszkiem tworzą prawdziwie morderczą mieszankę. A jednak praktycznie nikt nie może oprzeć się zainteresowaniu jego osobą... zupełnie nikt. Nie można jednak powiedzieć, że postać Raion'a to jedynie obraz nędzy i rozpaczy. W końcu jako obywatel, przynajmniej z tytułu, musi zachować pewne granice. Dlatego stara się ubierać podobnie do mieszkańców Fiore, zachowując choć cząstkę normalności społecznej, jak to zwykł określać. Tak więc na długą koszulę w kolorze wyblakłej, żołnierskiej zieleni nakłada, o dziwo w miarę zadbaną bluzę z kapturem na zamek błyskawiczny o barwie stonowanej czerni. Skórzany pas podtrzymuje trochę za szerokie dresowe spodnie o podobnej barwie co koszula; do tego dobiera wygodne, praktyczne trampki oraz brązową bransoletkę na rękę. Przy lewym boku nosi niewielką saszetkę, w której trzyma niezbędne drobiazgi. Szyję oplata złoty naszyjnik z dosyć dużym klejnotem umieszczonym pośrodku medalika w kształcie odwróconego rombu. Zwykle nie zmienia takiego stroju. Czasem w obliczu dłuższych wypraw czy misji narzuca na siebie długi płaszcz z kapturem i skryty całkowicie pod jego cieniem, sunie po ziemi niczym zjawa. Wszelaką broń zwykł nosić na plecach, a niezbędne rzeczy na podróże umieszczać w dużej torbie, nienawidząc nieporęcznych plecaków.CharakterNaprawdę ciężko coś powiedzieć o osobie, która w swoim życiu wymówiła mniej słów niż większość mieszkańców Ziemi przez jeden miesiąc. Opanowanie i spokój to cechy łączące w sobie kwintesencję osobowości chłopaka. Bez wdawania się w niepotrzebne bójki z niepoprawną moralnie bezpośredniością i szczerością. Jeśli chce coś powiedzieć - robi to. Nie zwraca uwagi na opinię innych. Ba! Karmi się ich naiwnością i negatywnymi opiniami dot. jego osoby. Wprost uwielbia słuchać komentarzy na własny temat, by potem sformułować zdanie o takowym osobniku. Dokładnie, ocenia ludzi po tym, jak ci oceniają jego. Bardzo oryginalna metoda, dostarczająca dużo zabawy. Choć nie wygląda, potrzebuje czegoś, co potrafi zabić nudę, rutynę mordującą człowieczeństwo od środka. Misja, praca, zwykły spacer. Wieczny ruch jest w modzie, a siedzenie na tyłku przed książką nie należy do ekscytujących zajęć. Natomiast jedzenie - to inna sprawa, Ze względu na swoje dziwne potrzeby, uwielbia rozkoszować się specjałami przeznaczonymi dla bogatych, otyłych panów z wyższych sfer. Wykwintne potrawy, pełne dzikich urozmaiceń potrafią uczynić życie piękniejszym, a w połączeniu z alkoholem oraz widokiem pięknych panienek tworzą istny raj na ziemi. Automatycznie nasuwa się wniosek? Z pewnością prawidłowy. Dobra materialne to podstawa, sens egzystowania tych marnych istotek. Z drugiej strony docenianie wartości duchowych to także nieodłączny element Raion'owego życia. Paradoks? Jest ich pełno w zniszczonej przez okrucieństwo ludzi chłopięcej osobowości. Stosunek do ludzi? Skoro ci wytykają go palcami, widząc w nim zagrożenie dla swoich portfeli, to jak ma zwracać się do bliźniego z szacunkiem. Nie zna czegoś takiego. Wszyscy są tacy sami. Zero podziału na rangi, kolor skóry, status społeczny czy nawet idiotyczny wskaźnik, jakim jest majątek. Tolerancja przede wszystkim! Zaskakujące, prawda? Zdawałoby się, że osoba jego pokroju raczej winna nienawidzić wszystkich za wszystko. Owszem, wyraz braku szacunku dla innych to podstawa jego relacji, aczkolwiek nienawiść? Gdzie tam. Gniew i zawiść ulotniły się wraz z odkryciem magicznego skrawka świata. Chociaż potrafi zazdrościć zwykłym, najprostszym ludziom. Uśmiechu ukochanej. Wesołego brzmienia dziecięcego śmiechu. Kojących słów przyjaciela. Opisywanie w słowach charakteru naszego bohatera jest po prostu bezsensowne. Te kilka wspomnianych cech powinno utworzyć ogólny zarys jego usposobienia, aczkolwiek w jego przypadku jest ono bardzo zmienne i przeważnie dostosowane do sytuacji. Ma być poważny? Taki jest. Dowcipny? To też potrafi. Pomocny, honorowy, opiekuńczy, odpowiedzialny? Yes, sir.Magia ShoshitsuZdolności niemagiczne - Cytat :
- Pierwszorzędne:
Specjalizacja w użyciu broni: Miecze Akrobatyka Szybkość
Drugorzędne: Przywództwo Specjalizacja: Broń palna - pistolety Trzeciorzędne:
Zdolności fabularne FizjoterapiaŚpiewMoc magiczna 12500 Klejnoty64500 Przynależność Sabertooth Znak gildii Zewnętrzna Strona Prawej Dłoni Ranga MagMiejsce zamieszkania NiesprecyzowaneRodzina Wyginęła jak dinozaury. Ekwipunek Tobi( 120cm ) Historia- Spoiler:
Dawno, dawno temu, a dokładniej trzydzieści lat temu, w odległej krainie królestwa Fiore, gdzieś na wschodnim krańcu państwa, swe spokojne i pokojowe życie prowadziło małe plemię zwane Theormirdianami. W sumie mało kto wiedział o ich istnieniu, rzadko ingerowali w świat zewnętrzny, zajmując się głównie własnymi sprawami. Wielkie zmiany miały dopiero nadejść, gdy na świat przyszedł syn wodza – Raion. Dzień zapowiadał się niezwykle upalnie. Większość zwierząt, podobnie zresztą jak mieszkańcy wsi, starali się chronić przed palącymi promieniami, kryjąc się w cieniach drzew oraz chłodniejszych pomieszczeniach budynków mieszkalnych. Trzyletni chłopiec stał teraz na środku drogi, przypatrując się nadjeżdżającej karawanie. Tylko on znajdował się otwartej przestrzeni, reszta pochowała się po kątach. Otóż właśnie nadchodził wielki Pan tej ziemi, przynajmniej za takiego się podający, po zbiórkę comiesięcznej opłaty za zamieszkiwanie "jego krainy". Ludzi traktował gorzej niż najgorsze monstra. Gardził nimi, wyzywał, często używał przemocy, wyręczając się przy tym muskularnymi ochroniarzami. Nikt nie ośmielił się mu przeciwstawić, większość bała się nawet zbliżyć do despoty. Jednakże mały chłopczyk stojący na drodzę tego potwora nie spodziewał się żadnych konsekwencji. Nie mógł wiedzieć jak to się skończy, pierwszy raz na oczy widział tę toczącą się kulę mięsa.Wbrew wszelkim obawom mieszkańcom stojącym kilka metrów dalej, wóz zatrzymał się przed tą małą, dłubiącą w nosie małą przeszkodę. Oczywiście sam właściciel tego pięknego powozu nie raczył wysiąść, ale zamiast jego na drodze pojawił się nie kto inny, jak prawa ręka szefa – Dark. Wygolony, dwumetrowy osiłek wyglądał jak kolejny wybryk natury. W przeciwieństwie do swojego pracodawcy nie był aż tak gruby, aczkolwiek widać było, że lubi sobie podjeść. Najpierw powoli rozejrzał się wokół, ale spod szkieł okularów przeciwsłonecznych nie dojrzał niczego. Dopiero spuszczając głowę w dół, dostrzegł zbędnego smarkacza. - No chłopczyku, nie wiesz, że ustępuję się miejsca starszym? Chyba nie szukasz kłopotów, co? K Ł – O – P – O – T – Ó – W? - przeliterował, widząc, że trzylatek nie nadąża w interpretacji słów. Gdy ten nic nie odpowiedział, tylko stał wryty w ziemię z wyraźnie zaciekawioną miną, łysy podszedł ze złością i chwycił za kark bachora, który automatycznie się rozpłakał. - Tylko teraz mi tu nie becz! Szefie, co mam zrobić z tym smarkaczem – krzyknął, cofając się do karawany. Gruby Joe, bo tak został nazwany przez tutejszą ludność, z niesmakiem spojrzał na dzieciaka i pociągnął duży łyk z butelki whisky. - No proszę, nasz drogocenny synek myrmindona. Masz jakiś problem, mały? - parsknął, zacierając ręce. Zdawał sobie sprawę, że ten bachor może być najlepszą kartą przetargową. Z takim argumentem będzie mógł spokojnie kontrolować każdy ruch przywódcy wioski. - Zabieraj go na tył – warknął, gdy uśmieszek spełzł mu z twarzy. Grubas ukazywał się pod postacią dwóch, pozornie odmiennych osób, odmian własnej jaźni. W jednej przypominał miłego, otyłego właściciela ziemskiego, łasego na słodycze i pieniądze. Natomiast w swym drugim wcieleniu zachowywał się jak żądny bogactwa i władzy boss mafii. Jednej, jak i drugiej strony zdecydowana większość wręcz nienawidziła. Tak jak rozkazał, masywny ochroniarz brutalnie wrzucił trzylatka na tyły wozu, przywiązał grubym sznurem do poręczy i zostawił, beczącego wniebogłosy. Krajobraz w czasie drogi zmieniał się diametralnie. Z bogatego w roślinność i leśne zwierzęta lasu przeobraził się w zniszczony przez dymy fabryczne i działalność człowieka pustkowie. Tutaj jednak ulica została wyłożona kamieniami, co dodawało uroku, a jednocześnie podkreślało bezduszność tego miejsca. Oddychać w takim klimacie trzyletniemu dziecku było bardzo ciężko, jeszcze ciężej, gdy klatkę piersiową krępowały solidne pęta. Chociaż chłopiec starał się powstrzymywać łzy, to jednak nadal pochlipywał. Ochroniarz wyraźnie się niecierpliwił, miał dość wiecznego jęku, aczkolwiek choćby najmniejszy ruch w jego stronę, a pracodawca skinął głową i robił groźną minę, co automatycznie oznaczało wycofanie. Po kilkunastu minutach ścieżka kończyła się – wjeżdżali na obszar pokryty lśniącymi płytkami. Przed bramą do wielkiego pałacu karawana stanęła. W towarzystwie dwóch sługusów najpierw wysiadł możnowładca, dopiero za nim dwójka stróżów, w tym wyraźnie zdenerwowany strażnik, który usatysfakcjonował się dopiero, gdy mógł odwiązać bachora i powlec go do środka. Czwórka wartowników ukłoniła się swemu panu i pospiesznie otworzyła bramę. Jego kroki były ciężkie niczym tupot pędzącego słonia. Nikt jednak nie ośmielił się choćby uśmiechnąć. Wszyscy znali okrucieństwo grubasa i stosunek do innych. Choćby najmniejszy żarcik mógł skończyć się dożywotnim więzieniem lub śmiercią dla dowcipnisia. Toteż, gdy ten kroczył przez długą alejkę otoczoną pięknymi lampami, każdy padał na kolana bądź osuwał się w cień, nie chcąc mu zawadzać. Jedynym odważnym był sam syn władcy, który wybiegł ojcu na przywitanie. - Ojcze – skinął głową, po czym dołączył do eskorty, obejmując prawą rękę taty. To piekielne latorośle zachowywało się jeszcze gorzej od starego. Codziennie kazał przyprowadzać sobie młode panie, bo sam oszpecony przez matkę naturę, nie mógł zdobyć sobie dziewczyny. Co noc gwałcił przyprowadzane mu kobiety, często śmiertelnie zabawiając się z "koleżankami", jak zwykł je nazywać. Nikt oczywiście nie mógł mieć do niego pretensji – kto by się zresztą odważył? Nic więc dziwnego, że towarzyszyły mu też półnagie służebnice. Jak widać, rozpusta w pałacu osiągała zenitu. Mały król z własną armią siał panikę i strach wśród mieszkańców, ale żaden z nich nie potrafił wreszcie pokonać tyrana i przywrócić spokój tej wyniszczonej krainie. Tym bardziej nikt nie mógł się spodziewać, że wybawcą uciśnionych będzie właśnie ten mały chłopczyk, którego wielki władca porwał. Powracając jednak to wydarzeń z tamtejszej nocy. Po pokonaniu głównej ścieżki weszli do ogromnego budynku, którego drzwi zdobione były drogocennymi klejnotami. Pierwsze pomieszczenie wyglądało jak wielka sala balowa – trzy długie stoły bogate w różną żywność i napitek, kryształowy żyrandol, rząd krzeseł i obrazów, cztery kolumny podpierające tę potężną konstrukcję. Już w tym miejscu władca wraz z synem i strażą przyboczną podążyła dalej naprzód, natomiast łysy ochroniarz zaniósł chłopaka w lewą stronę. Początkowo szli pięknym korytarzem, później skręcili w stronę schodów, które ostatecznie prowadziły do celu. Mężczyzna wepchnął go do pierwszej lepszej, zamykając na dwa spusty - Nawet nie próbuj mi tu wyć smarkaczu. I tak masz nienaganne warunki – warknął, po czym powrócił do reszty. W więzieniach obok kłębiły się stada posądzonych, zwykle za byle błahostki. Jeden nawet coś głośno postękiwał, aczkolwiek inni przyzwyczaili się do tego jazgotu, bo nie zwracali nań żadnej uwagi, a pogrążyli się w rozmowie ze współlokatorami. Niestety, trzylatek siedział sam i przeraźliwie wystraszony usiadł w kącie, zanurzając głowę pomiędzy nogi. Chwilę później zasnął. Następnego dnia obudził się już w sali kongresowej pałacu, gdzie na tronie siedział obecny władca, jego syn oraz obok dostarczały im rozrywki dwie, urocze i młode panie. Rai siedział przywiązany do krzesła, gdy gruby pisał, a raczej dyktował list do ojca dzieciaka, w którym miał zawrzeć warunki wypuszczenia. W końcu po kilkunastu minutach, rozkazał sługom, by przeczytali od nowa napisaną wiadomość :
W sprawie zaginięcia Twojego syna, za którym zapewne teraz tęsknisz, wiem więcej niż mogłoby Ci się wydawać. Znalazłem biednego chłopczyka w środku lasu, gdzie siedział wystraszony i zapłakany pośród krzaków. Niezmiernie jest mi przykro z tego powodu, aczkolwiek musiałem go przyprowadzić do mojej rezydencji. Zostanie oczywiście wypuszczony, jeśli zgodzisz się na kilka zasad, które niniejszym przedstawiam : a) przez moje zapotrzebowanie, zwiększam tym samym dziesięcinę do 2/3 Waszych plonów + dodatek w formie dziesięciu tysięcy klejnotów miesięcznie, b) rozporządzisz dekret, w którym oświadczysz, że jestem prawowitym władcą tych ziem, niezmierzonym twórcą, potężnym i sprawiedliwym sędzią, c) potępisz wszelkie bunty wobec mnie i zakażesz zawiązywania jakichkolwiek konfederacji, d) zrzekniesz się prawa myrmindona i powierzysz to stanowisko mojemu synowi. Joel van Grun Hellsing
Naturalnie Joe mógł zwiększyć opłaty bez jakichkolwiek podstępów, aczkolwiek pomimo swej bezduszności znał potęgę poparcia ludności. Dodatkowo ojciec smarkacza nigdy samowolnie nie abdykowałby, a w takiej sytuacji sprawa wydawała się jasna – on musiał to zrobić! Z każdym słowem uśmiech mężczyzny się powiększał, a radość czerpał z samego patrzenia na cierpiącego chłopaka. To jego brudne uzależnienie czerpania smutku i żałości innych. Wręcz nasycał się tym, żadne danie nie mogło równać się ze smakiem cierpienia drugiej osoby. Ten plugawy osobnik był przesiąknięty złem do szpiku kości. Nic dziwnego, że nadal nie miał rodziny, a syna potajemnie adoptował, gdyż sam nie mógł mieć dzieci. Wiązało się to z wypadkiem, który wydarzył się kilkanaście lat temu. Jednakże powracając do tematu... kurier szybko odebrał list i pędem ruszył w stronę wsi. W tym czasie dzieciak znów został przeniesiony do celi, tym razem przez innego osiłka. Tam miał spędzić cały czas, aż do przyjścia odpowiedzi na żądania. Nikt się nie mógł spodziewać, że ona nigdy nie nadejdzie.
Rok X783 Maj
Minęło siedem lat odkąd Raion Shinkawa został porwany z rodzinnej wioski i zesłany z pałacu do kopalni kilkaset kilometrów dalej. Ojciec chłopca nigdy nie odpowiedział, o dziwo, większość ludności zniknęła wraz z nim, kiedy przyszła wiadomość o rzekomym znalezieniu Rai'a w lesie przez Joel'a. W tym czasie dzieciak harował jak wół, już od sześciu lat waląc dzień w dzień w skałę, by dokopać się przynajmniej do odrobiny złota. Przez pierwsze trzy lata w sumie nie robił nic, zesłany w tamte tereny otrzymał kiepską opiekę w domu dla sierot, fundowanym zresztą przez Władcę; tylko, że ta nazwa była jedynie przykrywką potwornego ośrodka dla dzieci, w którym przygotowywano je do niewolniczej pracy i wpajano, że są bezwartościowe i niepotrzebne nikomu. Toteż szukając sensu życia oraz przez przymuszenie, od szóstego roku życia uczęszczali do kopalni złota. Te manufaktury były bardzo ważnym źródłem dochodu dla pana tych ziem. Poza naturalnym haraczem i kilkoma małymi rozbojami okolicznych wsi, nie posiadał wielu sposobów na zysk, więc zniżał się do wykorzystywania dzieci. W czasie tych prac rozgrzewała się nienawiść i chęć zemsty w młodej duszyczce tego niewinnego chłopca. Nie mam co w tej kwestii do opowiadania – zdobył kilku przyjaciół, wygłodził się praktycznie na śmierć, a w czasie swojej pracy kopał w ukryciu dziurę w jaskini, by kiedyś znów wyjść na wolność. Pomimo swojego wieku radził sobie całkiem nieźle, a udając przykładanie się do pracy, zaskarbił sobie koleżeństwo naczelnika, który w przeciwieństwie do swojego pana, okazał się naprawdę dobroduszną istotą. Dopiero po czterech latach nadarzyła się okazja, by znów zobaczyć światło dzienne. Od godziny szóstej do szóstej siedział zakuty pod ziemią, toteż przez ten cały okres, ani razu nie ujrzał słońca. Ani razu – jak zamknięty w klatce pies... Była na oko godzina szósta, ponieważ nadzorca jak co dzień przyszedł, by zabrać całą gromadkę do schronu na "kolację" oraz wypoczynek. Wczoraj padł Nate – najlepszym przyjaciel Raion'a. Tym razem za mężczyzną nie poszli wszyscy, trzech zostało w kopalni, narażając się na zatrucie gazowe i srogą karę; na szczęście dowódca nie zauważył braku i po chwili całe pomieszczenia zostało puste, prawie puste. Z ukrycia jako pierwszy wyszedł dziesięcioletni Shinkawa. On zawsze musiał stać na przedzie, być swoistym przywódcą grupy. Zaraz za nim podążył syn zmarłego czarodzieja klasy S Nicki'ego oraz cichy, aczkolwiek niesamowicie potężny fizycznie Mike. Cała trójka niczym myszy przekradła się przez korytarz, szepcąc do siebie jak duchy. - Wyraźnie nikogo nie ma, idziemy – syknął którychś z nich, przyspieszając kroku. Ciśnienie i podniecenie wręcz nie pozwalało oddychać. Z każdym krokiem przybliżali się do upragnionego celu – do wolności. Przyzwyczajeni do ciemności błądzili wzrokiem po ścianie, by tylko znaleźć tą klapkę, pod którą mieściła się kilkuset metrowa dziura. Zaniepokojenie rosło, sto kroków, dwieście, a jej nie ma. Dochodzili powoli do końca. - Jesteś pewny, że to tu? Nic nie widzę. Jeśli nie zgłosimy się zbiórkę, już po nas. - Nie panikuj, to na pewno tutaj – odrzekł, zawsze pewny i gotowy Rai. Jak zwykle miał rację, chwilę po tych słowach ujrzeli przed sobą kilka niewielkich, drewnianych desek. Shinkawa bez zastanowienia sieknął z całej siły kilofem w to miejsce. Coś się posypało, drewno opadło z trzaskiem na ziemię. Ku ich oczom ukazał się wąski, długi tunel ciągnący się na niezliczoną ilość metrów. - Nie ma czasu, wchodź – ponaglił kolegę Mike. Ten zwinnie wskoczył przez otwór, skulił się do pozycji półsiedzącej, po czym pomógł wejść dwójce przyjaciół. Wszyscy się położyli i wolnymi, precyzyjnymi ruchami pięli się w górę. Sekunda po sekundzie, minuta po minucie, zbliżali się do nowego szczęścia. Pierwszy załamał się syn Nicki'ego. - Eeej, czy na pewno to podziała. Końca nie widać. Raion, chyba źle oceniłeś nasze możliwości. Wiem, że starałeś się jak mogłeś, ale my stąd nigdy nie wyjdziemy. Lepiej wrócić i nie dostać ochrzanu za niesubordynację. W końcu co nam mogą zrobić? Potrzebują przecież rąk do pracy. Młody nie wiedział co odpowiedzieć. Szczerze to też wątpił we własne możliwości, aczkolwiek wierzył, wierzył, że się uda! Na pomoc przyszedł trzeci z grupy uciekinierów. - Zamknij się i idź. Mam dość ciągłego życia w strachu, że coś wybuchnie i będzie po nas. Ufam mu od samego początku tego gówna. Teraz albo nigdy! - zakrzyknął, zwykle cichy i spokojny. Te słowa dodały otuchy Rai'emu. Przyspieszył ruchy, tym samym zwiększając prędkość całego orszaku. Jeszcze tylko trochę! Naprawdę zostało niewiele. Czuł to! Nie, on to wiedział! Po kilku minutach poczuli łaskotanie wiatru. Pięli się teraz ku górze, co dodatkowo utrudniało tę przechadzkę. Musieli chwytać się nogami i rękoma ścian z ziemi, by przypadkiem nie spaść i nie stracić życia. O ile Mike i Raion przestrzegali tej zasady, to wystraszony i niepewny kolega wykonywał niespokojne ruchy. To musiało się źle skończyć. Jedno złe podciągnięcie, ziemia osunęła się spod palców małego górnika i... koniec. Spadł z czterdziestu metrów dół, obijając ściany głową. Słychać było tylko trzask pękających kości. Łzy przyjaciół poleciały razem z nim. Teraz nikt nie miał siły się odezwać. Wspinali się dalej, na tym świecie nie ma miejsca na współczucie. Tego obaj się nauczyli. Tym się kierowali. Tylko wobec siebie byli życzliwi. Blask księżyca – kilkanaście sekund po tym tragicznym wydarzeniu ujrzeli to, czego tak bardzo pragnęli. Świecące gwiazdy, niebo. Wystarczyło zrobić już kilka metrów, by wyjść na powierzchnię. Zmotywowany Raion wręcz skoczył w górę, mocno złapał się krawędzi i odepchnąwszy się od ścianki, wylądował na trawie, tak delikatnej i łagodnej, jak sobie wyobrażał. Mike miał trudności z wydostaniem się, aczkolwiek mu też udało się tego dokonać. Leżeli teraz na bujnej łące, jakoś po północy. Wszystko kwitło, widocznie zaczęła się już wiosna. - Udało się nam Mike, naprawdę to zrobiliśmy! - wrzasnął z radości Shinkawa. Kolega odburknął mu coś niezrozumiale. Teraz nie miał sił na nic, musiał chwilę odetchnąć. Mimowolnie złożył się do snu, mieli wówczas wszystko gdzieś. Liczyła się wolność, upragnione zwycięstwo. Następnego dnia dwójkę przyjaciół obudził poranny śpiew ptaków. Zwykły ranek wydawał się dla nich cudem, w porównaniu do piekła jakie przeżywali przez ostatnie lata. Wtedy byli budzeni przez orkopny dźwięk dzwonka – tutaj przyroda przywoływała ich do przeżycia następnego, pięknego dnia. Coś jednak było nie tak. Chociaż Rai mimo ciężkich warunków w kopalni, czuł się nadzwyczajnie dobrze, to jego kolega… pylica zżerała go od ponad roku. Nic na to nie mógł poradzić, a nieprzyzwyczajony do świeżego powietrza organizm natychmiast zareagował nasileniem się choroby. Miał umrzeć dosłownie za trzy, może cztery minuty. W tym momencie nie dał rady nawet się podnieść z ziemi. Kaszlał tylko głośno i mamrotał niezrozumiale. Uśmiech spełzł z twarzy Theormirdiana. Błyskawicznie podbiegł do przyjaciela, mając już łzy w oczach. Domyślał się, co mogło się stać. Nic nie potrafił zrobić. Absolutnie nic. W milczeniu uklęknął nad ciałem i chwycił mocno dłoń leżącego. Wyłącznie tyle mógł zrobić. Półmartwe oczy chorego ostatni raz spojrzały na kumpla: - Raion, dla mnie to chyba koniec – uśmiechnął się ponuro, ale nie wyszło mu to najlepiej. - Wiem, że kimś wreszcie się staniesz. Chcę żebyś mi obiecał jedno – zniszcz tego gnojka, co pozbawił nas najlepszych chwil życia. To musi się skończyć... mu...si – ostatnie słowa wypowiedział z wielkim trudem, kaszląc przy tym krwią. Chwilę potem zamknął oczy, ułożył twarz w stronę nieba i zasnął, zasnął snem wiecznym. Roztrzęsiony chłopak jeszcze przez kilkanaście minut trzymał rękę zmarłego. Nigdy nie spotkał się z czyimś odejściem... nigdy się nie spodziewał, że będzie musiał oglądać tyle śmierci w jednym dniu. Nikt nie mógł się tego spodziewać, szczególnie dziesięciolatek, który praktycznie nie znał życia. Jednak wstał, zacisnął pięści, wytarł załzawione oczy rękawem i podnosząc wysoko głowę, zawołał : - Ja Przysięgam! Przysięgam, że skończę na zawsze rządy tego plugawca. Przysięgam na własną krew, że zakończę to wszystko. Wszystko! Powrót do rodzinnej wioski zajął ponad miesiąc. Podróżnik całkowicie nie zdawał sobie sprawy ze swojego położenia. Wylądował gdzieś na pustkowiu, tylko odrobinę zalesionym i bogatym w dary natury. Początkowo wyruszył na zachód, ale szybko został nakierowany w przeciwną stronę przez spotkanego handlarza, który właśnie powracał ze stron z których dzieciak pochodził. Co w tym czasie jadł? Żył niczym pustelnik, wyszukiwał korzonki, zbierał jabłka czy maliny, odżywiał się tym, czym podarowała go przyroda. Nie mógł narzekać na brak szczęścia, w ciągu tych trzydziestu dni praktycznie nigdy nie zaznał głodu, a pijąc z okolicznych rzeczułek, nabierał powoli siły. Dalej przypominał wygłodzonego nastolatka z patologicznej rodziny, aczkolwiek wcale się tak nie czuł. Coraz częściej próbował polować, raz nawet udało mu się złapać królika, więc kolację miał z głowy. Pomimo swojego młodego wieku radził sobie doskonale. Już na tym etapie wiedział, że nie może na nikogo liczyć. Sam zdobywał każdy szczyt. Stracił przyjaciół, znajomych i bliskich. Nie posiadał nic, oprócz kawałka drewna, porwanych łachmanów oraz ukrytej mocy, która miała się wkrótce objawić. Takim sposobem trafił wreszcie na rodzime tereny. Jednakże to, co tam zastał, przeszło jego najgorsze koszmary. Budynki spalone, garstka ocalałej ludności, chroniąca się w okolicznych lasach. Chłopak miał jednak szczęście – spotkał starca, który był świadkiem wydarzeń sprzed kilku lat. - Widzę, że nie pochodzisz z tych stron synu. Wiele się tutaj zmieniło, nazbyt wiele. Pan Joel umarł na wskutek choroby, rządy przejął jego chciwy syn – Mirdian. Zniszczył to całe państewko w ciągu zaledwie kilku miesięcy! Przeciwstawiła mu się jedynie grupa buntowników, na której czele stał myrmindon dawnego ludu Theormidianów. Po zaginięciu syna całkowicie stracił głowę. Nie myślał o niczym innym, jak tylko zemście nad porywaczami. Jak wspomniałem, zaszył się wraz z kilkoma ludźmi w puszczy, gdzie przez dobrych dwanaście miesięcy przygotowywali się do powstania. Z czasem dołączyło do nich jeszcze setka, może dwie rosłych mężczyzn. Stworzyli naprawdę silną grupę. Do dziś toczą potyczki o wolność. Jonathan nie może pogodzić się z utratą potomka. Dalej go szuka, a żałość zabija w mordowaniu przeciwników. No cóż, to chyba tyle, co powinieneś wiedzieć. Dam Ci tylko jedną radę – nie zapuszczaj się na północ. Osiłki Mirdiana wybijają wszystkich, którzy przekraczają tamtejszą granicę. Jeśli nie szukasz zwady, wracaj skąd przyszedłeś. Niespokojne czasy nastały, oj niespokojne. Tak więc przedstawiała się obecna sytuacja. Jednak jego ojciec nie był tchórzem, a przeciwnie – stawił opór napastnikom. Dziesięciolatek poczuł dumę, że ma takiego tatę. Jak najszybciej mógł udał się w stronę puszczy, gdzie po kilkudniowych poszukiwaniach odnalazł kryjówkę buntowników. Niestety, w ten sam dzień jego ojciec umarł z powodu odniesionych ran. Rozpoznał syna, gdy ten klęczał nad ciałem poszkodowanego. Jedyne co zdążył powiedzieć, to że go kocha i powierza tytuł wodza ludu. Tym samym Raion Shinkawa został ostatnim Theormiardianinem. Naturalnie w takim stanie nie mógł prowadzić tego urzędu. Podczas, gdy większość jednostek toczyła partyzancką wojnę z najeźdźcami, chłopak uczył się od tamtejszego kapitana podstawowych zasad walki oraz taktyki. Nabrał masy, wydoroślał, a gdy osiągnął wiek pełnoletności ( 16 lat, rok x789 ), został oficjalnie mianowany myrmindonem. Nikt nie dowierzał, w jakim tempie ten młodzieniec się rozwinął. Nikt też nie dowierzał, jakim cudem on przeżył. Skazywany na porażkę przekroczył kolejną granicę. Kilkanaście tygodni po osiągnięciu tego statusu, ruszył na czele tysięcznej armii na główną posiadłość despotycznego władcy. Tam stoczyła się bitwa godna największych potyczek w dziejach ludzkości. Nikt nie znał jeszcze magii, a na pierwszym planie stały machiny oblężnicze. W tejże bitwie zasłynął ze swej dzielności i waleczności Raion. Ostatecznie pokonał młodego lorda, samemu jednak odnosząc poważne rany. Pomimo tak wielu strat, była to naprawdę pamiętna noc. W taki sposób runął despotyzm panujący w tej krainie od przeszło stu lat. Proroctwo się spełniło – porwany przez chciwego władcę chłopak pokonał jego potomka i przywrócił pokój swojemu ludowi. I to tylko mając szesnaście lat dokonał tak wielu rzeczy. Wykazał się hartem ducha i niezłomnością. Zasłynął jako taktyk, wojownik i logistyk. Nie wiedział, że pewne osoby go obserwują i to od dłuższego czasu. Pewna organizacja, poszukująca nowych członków. Gildia, mająca kilka interesujących celów, które jakoby pokrywają się z aspiracjami Shinkawy. Wkrótce mieli go rekrutować, ale... z tym było trzeba jeszcze poczekać. Kilka miesięcy, może lat? Trzeba wypatrzeć ten właściwy moment.
Listopad X793
W listopadzie roku x795 zakończyła się egzystencja grupy buntowników pod przewodnictwem niejakiego Raion‘a Shinkaway. Ostatni z przedstawicieli tej walecznej organizacji umarł, a pozostawiony sam sobie dwudziestoletni myrmindon zaprzestał dalszej działalności i podążył własną drogą. Kraina w której urzędowali rozkwitła sama z siebie. Wyswobodzona z rąk najeźdźców mogła na nowo rozpocząć życie. Przez ostatnie cztery lata od pamiętnego dnia w którym obalili stuletnie rządy dynastii von Hellsing. W tym okresie nie musieli z nikim walczyć, toteż Rai wolał zgłębiać tajemnice magicznych mocy. To właśnie one uratowały go przed śmiercią, gdy odniósł śmiertelne rany w starciu z Mirdianem. Tamtej nocy wydarzyło się coś niezwykłego – na drugi dzień młodzieniec wstał jak nowy narodzony. Od tamtego czasu szukał odpowiedzi na dręczące go pytania, a te przywiodły chłopaka do tajemniczej organizacji Dragon’s Howl. To właśnie jej przedstawiciele obserwowali nieświadomego Raiona, czując, że ten kryje w sobie niewyobrażalną moc. W końcu moment spotkania musiał nadejść, po czterech latach zwłoki. Dobijała wtedy godzina północna, kiedy ni stąd, ni zowąd pojawiły się dwie zakapturzone postacie. Wcześniej, to znaczy dwa dni temu, otrzymał list z miejscem i datą spotkania. Raion nie śmiał zabrać głosu, wpatrywał się jedynie w płomienie rozpalonego ogniska. Wsłuchiwał się w trzaskanie ognia, nucąc pod nosem ulubioną melodię. Wtem poczuł dziwny chłód na karku, naprzeciw niego usiadł starzec oraz młoda kobieta. Pierwszy odezwał się siwy mężczyzna, odsłaniając nieco twarz, oświetloną przez blask ognia. - Cieszymy się bardzo, że przyjąłeś nasze zaproszenie. Jak się domyślam, masz wiele pytań, na które My znamy odpowiedzi. Jednakże na wszystko przyjdzie czas. Na początek się przedstawimy. Ja jestem Nicolas, czarodziej klasy S. A to – w tym momencie wskazał na piękną panią, która śmielej odsłoniła całą twarz, zdejmując kaptur – jest Laura, moja córka i także członkini naszej gildii. My już wiemy jak się nazywasz, daruj sobie te grzeczności – oznajmił, gdy Raion chciał podać swoje imię. Ograniczyli się do uścisku dłoni. - Wyjaśnię Ci, po co tutaj się znaleźliśmy. Otóż po kilku latach obserwacji dostrzegliśmy pewną niezwykłość w Twojej osobie. Nie chodzi mi teraz o Twoje zdolności przywódcze czy walki w zwarciu. Te są na pewno wysokie, aczkolwiek takie umiejętności posiada bardzo wielu ludzi. Nas interesuje to, co masz w środku. To, co pozwoliło Ci przeżyć starcie z Mirdianem i to, co tak naprawdę podtrzymuje Cię w przeżyciu. Jak myślisz, dlaczego nie umarłeś, pracując cztery lata w kopalni? Dlaczego nie umarłeś, chociaż przedziurawione zostały trzy czwarte Twojego ciała. Dlaczego nadal żyjesz, kiedy wszyscy bliscy umierają? O tym właśnie mówię – te wszystkie zjawiska można nazwać, darem... magią – mówił powoli i wyraźnie, z charakterystycznym dla starców mądrym akcentem. Posiadał coś w swoim głosie, co przyciągało uwagę. - Zbadaliśmy to i owo, i doszliśmy do pewnych wniosków. Więc... Twoje niezwykłe umiejętności wiążą się z niezwykłą magią, bardzo rzadko spotykaną wśród tutejszych mieszkańców. Ba, nie znam osoby, które zdołałyby taką moc posiąść. Jestem całkowicie pewny, że zdajesz sobie z tego sprawę. Chcesz dowiedzieć się o tym więcej, prawda? - Jasne – odparł zaciekawiony chłopak. - Tak więc słuchaj. W tej chwili nie mam zbyt dużo czasu. Muszę załatwić pewną... sprawę, toteż zaraz będę znikał. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, bądź w tym samym miejscu dokładnie za tydzień. Nie spóźnij się! - ostatnie zdanie wypowiedział z niebywałą stanowczością. Chwilę później ulotnił się wraz z towarzyszką. - Przyjdzie? - zapytała dziewczyna - Pewnie, znam takich jak on. – odparł staruszek, po czym szybkim krokiem zniknęli w gąszczu lasu.
Ostatni tydzień przeznaczył na poszukiwaniach informacji o gildii Dragon’s Howl. Odwiedziwszy pobliskie miasto, gdzie jak mu wiadomo, urzędował pewien czarodziej handlujący informacjami na przeróżne tematy, ruszył wgłąb lasu, by odszukać kryjówkę tej organizacji. Niestety, wiadomości które otrzymał okazały się błędne, a on sam zmarnował trzy dni na bezowocną eksplorację wyznaczonego terenu. W szósty dzień po wizycie starca i młodej dziewczyny, ostatni raz odwiedził rodzinną wioskę. Ta rozwijała się tak prężnie, że w ciągu tych kilku lat osiągnęła staut miejscowości. Urząd myrmindona pełnił teraz brat Mike'a – kolegi Rai'go. Choć dynastia Theormirdianów praktycznie wygasła ( Raion jest jej jedynym przedstawicielem ), to pomimo braku tej tradycyjnej rodziny, wieś utrzymywała inne obyczaje, związane właśnie z tym ludem. Nikt jednak nie ośmielił się nazwać jego przedstawicielem – wszyscy uważali Theormidianów jako wielkich bohaterów i Rai'ego, wybawcę całej hołoty, ogłosili "Wielkim Założycielem". Toteż jego wizyta rozniosła się hukiem po okolicznych terenach. Przygotowano wytrawą ucztę, chłopak mógł bawić się do rana, zapominając o wszelkich problemach. Nie potrafił jednak odwieść myśli o zbliżającym się spotkaniu – perspektywa nowego życia i szkolenia się w magii wydawała się wręcz jedynie snem, marzeniem większości dzieciaków. Atoli następnego ranka ruszył w umówione miejsce – wszystko było rzeczywistością. Zapomniał tym samym, jak brutalny jest świat zewnętrzny. Za kilka godzin miał się o tym przekonać. Godzina zero zero nadchodziła; młodzieniec zniecierpliwiony siedział na pieńku, skubiąc znalezione drewienko. Wtem usłyszał szept, ktoś widocznie nadchodził, nie kryjąc swej obecności, aczkolwiek wyraźnie rozbrzmiewał jednostajny tupot dwóch stóp – zbliżała się tylko jedna osoba. Shinkawa podniósł zmęczony wzrok na przechodzącą przez krzaki wysoką dziewczyną, ubraną w ten sam strój co przedtem – ciemny płaszcz z szerokim kapturem. Młodzieniec automatycznie zadał sobie pytanie, gdzie jest ten staruszek, z którym tydzień temu rozmawiał. Tę myśl pochwyciła opierającą się o drzewo tajemnicza kobieta. -Nie pytaj... powiedzmy, że w ostatnim czasie nabawił się kilku... problemów – jej głos brzmiał tak błogo i pięknie, że czarnowłosy od razu poczuł coś dziwnego w głowie, jakby usłyszał pieśń syreny wołającą go do siebie. Była to iście podstępna sztuczka z repertuaru iluzji tej młodej damy. Jak później miał się dowiedzieć, opanowała magię urojeń. Dzięki tym zdolnościom zdobywała sympatię większości osób i przekonywała ich do swoich racji. - Jak Nicolas wspomniał na naszym ostatnim spotkaniu, dzisiaj uzyskasz odpowiedzi na wszystkie pytania. Więc proszę, pytaj - oznajmiła, siadając na pieńku obok i krzyżując nogi. Coś biło od niej dziwnego, co można było bardzo łatwo wyczuć. - Więc tak... - zaczął – zacznijmy od początku. Kim Wy do cholery jesteście, że od początku obserwowaliście moje życie? - Myślę, że sam możesz odpowiedzieć na to pytanie. Ale dobrze... jesteśmy przedstawicielami gildii magów o nazwie Dragon’s Howl. Dążymy do zjednoczenia świata, zlikwidowania tyranii, jakiej Ty doświadczyłeś w całej swojej egzystencji. Dlatego właśnie wybór padł na Ciebie – nienawiść do niesprawiedliwości zakiełkowała w Tobie już od dziecka i do dziś zdołała się zaskakująco rozwinąć. Pomijając niesamowite zdolności jakie posiadasz – stanowisz jednostkę wręcz przystosowaną do naszych planów. Wydawało się, że słuchający nie ma wyboru. Jakby nadawca manipulował myślami, poczynaniami, a nawet emocjami drugiej osoby. Rai wbił swój wzrok w jarzące się zielenią oczy mówczyni, nie mógł oderwać spojrzenia, choćby tego chciał. Właśnie, mimo jakichkolwiek chęci, czuł, że musi się zgodzić. Musi podjąć to ryzyko, ta kobieta jest kimś dobrym. Nie, wiedział, że to nie prawda. A jednak, ulegał, z sekundy na sekundę uzależniał się od niej co raz bardziej. Nie mógł nawet wykrztusić żadnego słowa, proste skinięcie głową świadczyło o wszystkim. - Cieszę się, że rozumiemy. Praktycznie jesteś już z Nami, aczkolwiek twoje członkostwo musisz jeszcze potwierdzić – usunąć przeszłość. A nie przedłużając – wybij całą rodzinną wioskę. Nie oszczędzaj nikogo. Uczucia psują ludzi, ty musisz się ich pozbyć, a to jest najlepszy sposób na tego dokonanie. Chłopakiem wstrząsnęło. Jakby paraliżujący dreszcz przeszedł jego ciało, od głowy do samych czubków palców stóp. Dopiero teraz spuścił wzrok, wstał jak porażony. Wycelował palec wskazujący w tajemniczą nieznajomą - Jesteś chora, co? Porządek świata? Mam wybić całą moją rodzinę. Za chu*a nie zrobię tego, choćbym miał posiąść całą moc tego świata. Uczucie podporządkowania zniknęło. Obudził się znowu ten porywczy, stanowczy Raion Shinkawa, kochający bliskich i dążący do ładu. Lecz stało się coś niesamowitego. Piękna czarodziejka wstała, zdjęła kaptur i szepnęła do zaskoczonego dwudziestolatka : - Pragniesz tego, prawda? Chwilę potem pocałowała go w policzek i odsunęła na krok. Taki kontakt całkowicie uzależnił naiwnego chłopaka od tej diablicy. Cofnął się, zamknął oczy i niczym zombie rzekł : - Zrobię to, ponieważ tego pragnę. Nieznajoma uśmiechnęła się, nałożyła ponownie kaptur i wyjęła z kieszeni mały kamyk, na którym wyryto emanującą energią runę. Przyłożyła ją do czoła młodzieńca, który całkowicie nie reagował. Szepnęła kilka zdań i ścisnęła przedmiot, krusząc go na kawałki. Błyskawicznie odskoczyła, po czym zaciekawiona zaczęła obserwować, jak ten odpowie na to uwolnienie. Jak się było można spodziewać – odblokowanie pełni mocy magicznej wyzwoliło potężną dawkę siły. Wokół półprzytomnego czarnowłosego utworzyła się mroczna aura, która wręcz... unicestwiła wszystko w promieniu pięciu metrów. Wszelkie istoty żywe jak drzewa czy nieżywe jak głaz zostały... wysłane w nicość, pozostawiając po sobie jedynie proch. Po chwili tajemnicza poświata uformowała się w wysoką na trzy metry postać żniwiarza, którego chłopak stanowił centrum – jakby był nim, a jednocześnie w nim. Jakby utworzyła się zbroja z mrocznej energii, będąca jednocześnie przeobrażeniem w iście zabójczego Wysłannika Śmierci. Kobieta schowała się z piekielnym uśmiechem na ustach. - Wiesz co masz robić – zasyczała, po czym zwyczajnie zniknęła, rozpływając się w powietrzu. Owładnięty mocą poszybował w kierunku rodzinnej wiosce. Wszystko, obok czego przeleciał traciło jakby życie – rośliny więdły, skały pękały, czasem nawet się krusząc. Dojście do miejsca zagłady zajęło widmie zaledwie kilka minut. Już po chwili stał na pagórku, obserwując czerwonymi ślepiami okolicę. Namierzył cel, podniósł kosę do góry, po czym jednym machnięciem wyzwolił wielką falę zła, która w zastraszającym tempie przemknęła przez miasteczko. W jednej chwili wszystko zniknęło, jakby przez Ziemię przeszedł sam Anioł Śmierci, unicestwiając wszystko na swojej drodze. Jednakże organizm młodzieńca nie mógł wytrzymać takie obciążenia. Postać żniwiarza wręcz rozprysła się, a po wykonanym ataku jego twórca padł półżywy na ziemię. Nie ma takiej możliwości, żeby zaraz po osiągnięciu takiej mocy, mógł ją w pełni kontrolować. Ba! Nikt chyba tego nie dokonał. Tak czy siak, Rai padł na ziemię, poobcierany, poobijany w rozerwanych ubraniach. Dzień dla niego się skończył. Następujące po tym wydarzenia przybrały nieoczekiwany obrót. Niekontrolowana fala wyzwolonej energii naznaczyła organizm tajemniczą klątwą. Z silnego i rosłego młodzieńca przemienił się w piętnastoletniego młodzika o cherlawej postawie, siwych włosach i zamkniętej osobowości. Chociaż organizm mężczyzny zachował swój wiek i rozwijał się, w miarę prawidłowo, to zewnętrzny wygląd pozostawał praktycznie bez zmian. Około stu pięćdziesięciu wzrostu, może czterdzieści pięć kilogramów – obraz nędzy i rozpaczy. Naturalnie męskie hormony zrobiły swoją robotę – zachował większość cech charakterystycznych dla mężczyzn – od zarostu na twarzy po męskość między nogami. Przez tę przemianę członkowie wspomnianej gildii nie mogli namierzyć swojego świetnie zapowiadającego się członka. Pierwsze dni po owej „katastrofie“ były nadzwyczaj ciężkie. Skończył prawie dwadzieścia pięć lat, a wyglądał maksymalnie na piętnaście. Nowe ciało było więzieniem, czterema ścianami ograniczającymi prawidłowy rozwój nie tylko aparycji, ale także charakteru. Długo nie mógł się przyzwyczaić do takich warunków. Od rana do nocy czuł się jak chory, opadnięty z wszelkich sił. Przypadkiem znalazł się w małym miasteczku – Son. Jako, iż nie posiadał pieniędzy, ekwipunku ani praktycznych zdolności, szlajał się po ulicach w poszukiwaniu sensownego zajęcia, by kupić za to jakiekolwiek jedzenie. O dziwo nigdy nie zniżył się do kradzieży. Pomimo wielu chwil załamania, zawsze pozostawał ku swoim przekonaniom. W podobnej sytuacji trwał przez około dwa miesiące. W końcu los się do niego uśmiechnął – znalazł w miarę bogatego kupca, który zlitował się nad szczeniakiem ( choć byli prawie tego samego wieku ) i przyjął pod skrzydła w charakterze pomocnika. Raion tak naprawdę robił mało, a dużo dostawał. Posłuszeństwem i zaangażowaniem zaskarbił sobie jego sympatię i w ten sposób przez rok zdołał doprowadzić siebie do porządku. Coś jednak było nie tak. Choćby kładł się spadł w wygodnym łóżku z pełnym brzuchem, czuł, że jego ciało jakby się rozpadało. Z każdym dniem, miesiącem, tracił czucie w kończynach, męczyły go nawet najprostsze zajęcia. W końcu po upłynięciu całej służby u handlarza, został sam w pobliskiej karczmie, wynajmując niewielki pokój. Praktycznie nie wychodził na zewnątrz, gdyż najzwyczajniej nie był w stanie. Choć zawsze odznaczał się jasną cerą, to w tamtym momencie przypominała ona trupią. Żaden lekarz nie mógł poradzić na tę dolegliwość. Umierał, doskonale zdawał sobie z tego sprawę, pomimo tego, iż nie znał przyczyny. Sytuacja odwróciła się w najmniej spodziewanym momencie. Otóż pewnego razu, gdy jakimś cudem doczłapał się do Sali, znalazł na ziemi małą fiolkę z czerwoną substancją, upuszczoną przez wysokiego mężczyznę, wychodzącego z tawerny. Siwowłosy naturalnie zaciekawiony tym faktem, podniósł ją i zaniósł na górę. Nie myśląc już trzeźwo, wlał w siebie prawie całą zawartość, po czym usnął niczym postrzelony zatrutą strzałą. Mijały godziny, potem dni, dwudziestosześcioletni Shinkawa się nie budził. Dopiero po upłynięciu trzech nocy otworzył oczy i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wybudził się wypoczęty i w pełni sił. Jak się później okazało fiolka zawierała w sobie ludzką krew. Nie był żadnym wampirem, ale substancja podziałała jak lekarstw. Nie wiedzieć czemu, spakował manatki i ruszył w stronę stolicy, by tam dowiedzieć się czegoś więcej o swojej przypadłości. Podróż przeminęła bez żadnych problemów. W miejskiej bibliotece znalazł poszukiwaną książkę – Magie Dawne, Zakazane i Zapomniane. Tam przewertowawszy kilkanaście stron, natknął się na małą wzmiankę o mocy pozwalającej zachować wiecznie młody wygląd. Wszystko wskazywało na to, że chłopak włada Magią Przemijania, chociaż innych jej właściwości nie spisano. Wyczytał jednak informację, że posiadacze tej potęgi muszą żywić się energią życiową, a mianowicie wszystkim, co żyło bądź nadał żyje. Organizm takiego człeka był przystosowany do wchłaniania niezbędnych ładunków mocy magicznej nie tylko z ciała innych ludzi, ale także roślinności i zwierząt, wszystkiego co „żyło“. Spisano przypadki magów, którzy zamiast normalnego jedzenia żywili się korą drzew i liśćmi. Naturalnie poza zaspokajaniem tej potrzeby, człowiek nadał musiał spełniać swoje fizjologiczne potrzeby – jeść i pić jak normalny członek społeczności ludzkiej. Co mógł ze sobą zrobić? Posiadając podobną wiedzę nie wyobrażał sobie kontynuowania swojego dotychczasowego życia. Zagubiony, rozdarty wewnętrznie błąkał się po mieście przez długi czas. Cele życiowe odnalazł w towarzystwie wysokoprocentowych alkoholi. Poprzysiągł sobie, że znajdzie członków gildii, którzy kilka lat wcześniej wyzwolili z niego tę demoniczną energię. Ponadto musiał zgłębić tajniki własnej mocy, toteż udał się w poszukiwania organizacji, która mu w tym pomoże. Bądź co bądź, był trzydziestoletnim już magiem z powołania.
Styczeń x803
Huh, zadziwiająco piszę się w trzeciej osobie. No cóż, może uda mi się przerobić ten niedorobiony tekst na prawdziwą książkę? Od ostatniego wydarzenia minęły kolejne trzy lata, kurcze jak ten czas szybko leci. Pewnie zastanawiasz się, co było potem? Hm, chyba nie warto opowiadać. Zrobiłem kilka rzeczy, z których dzisiaj nie jestem dumny. A ta Magia? Cholerne dziadostwo tak namieszało mi w głowie, że już nigdy nie będę tak jak kiedyś. Wiem, że kilka kwestii pozostaje niejasnych – mam dziury w pamięci, spisałem tylko te wydarzenia, które tak naprawdę jako tako pamiętam. Jeśli zauważyłeś jakieś nieścisłości, nie przejmuj się – przerób tak opowiadanie, by ich nie zawierało. Nikt przecież się nie domyśli, że taka powieść może być oparta na faktach – bzdury. No cóż, mam nadzieję, że sprostasz wyzwaniu. Pamiętaj by pozmieniać nazwiska i nazwy – nie chcę, bym miał przez to kłopoty.
Pozdrawiam ~~~~ Raion
Cele
Zemsta Przeszłości Chleb To Za Mało
Sława
Znany z imienia Bohater ze Wschodu.
Ciekawostki Słodyyyycze!... i krew. Nienawidzi deszczu.
Ostatnio zmieniony przez Raion dnia 07.06.15 1:28, w całości zmieniany 1 raz |
|