First topic message reminder :”Home: Hope lays here”
Mój dom został wybudowany w architekturze, którą w innych częściach świata można by nazwać – „stylem rzemieślniczym”. Przylega frontalnie do jednej z głównych dróg Hargeon przebiegającej przez dzielnicę kupców. Na moje szczęście, nie jest to jednak ścisłe centrum i mogę sobie pozwolić na odrobinę zieleni na terenie mojej posesji.
Dom składa się z dwóch części – nieużywanych przeze mnie do tej pory stajnio-garaży oraz dwukondygnacyjnej partii mieszkalnej. Wchodząc do niego, po prawej stronie ujrzymy duży salon z drzwiami balkonowymi prowadzącymi na frontalny, zamknięty taras. W samym pomieszczeniu znajdziemy zaś zwyczajne meble służące codziennym zadaniom. To, nieco staroświecką sofę z identycznym stylistycznie fotelem w komplecie. To niski, duży stolik do herbaty. Na prawej ścianie zaś dwie rozbudowane komody – niższą, z alkoholem, oraz wyższą, wypełnioną najróżniejszymi książkami.
Należałoby nadmienić, że podłoga w całym domu wykonana jest z przepięknego, orzechowego drewna – nieco podniszczonego, nadającego tym samym domu magicznego, tajemniczego charakteru. Jeśli zaś idzie o kolorystykę, jest ona utrzymana w ciepłych tonacjach, od beżu do brązu – z nielicznymi wyjątkami.
Stojąc przy drzwiach frontowych, nie znajdziemy się jednak w korytarzu, a w części większego pokoju dziennego, w którym zazwyczaj przebywam. Znajdują się tutaj najróżniejsze sprzęty domowego użytku – fortepian, ciężkie biurko za którym znajdziemy długi i wysoki, wypełniony do granic niemożliwości książkami regał. Zaś gdy spojrzymy w głąb domu – ujrzymy półotwartą kuchnię, przylegającą do ściany oddzielającej pokój dzienny od salonu.
Na tyle pomieszczenia znajdziemy kątowe schody prowadzące na drugie piętro – znajdują się tam dwa pokoje mieszkalne, garderoba oraz łazienka obecnie jeden tychże pokoi przerobiłem na gabinet, który jest jednym wielkim regałem na książki, z wygodnymi miejscami do czytania przy oknach. Na zagospodarowanie reszty przestrzeni jednak nie miałem pomysłu, gdyż jako osoba samotna, za bardzo nie miałem się jak podziać w tym domu, który bądź co bądź kupiłem za wszystko co miałem.
- - - - -
„And it feels like home”
Powroty do domu zawsze były dla mnie trudne. No… to mamy drugi powód moich ciągłych spacerów po mieście. Tam, na ulicy – w dokach, parku czy też na rynku… tam zawsze ktoś jest. Ktoś do kogo można otworzyć usta i porozmawiać o rzeczach błahych, nieistotnych. No bo w końcu tym człowiek żyje prawda? Nawet nephilim posiada takie potrzeby – jakby nie patrzeć Maslow był bardzo mądrym człowiekiem i potrzebę przynależności umieścił jako jedną z najważniejszych po bezpieczeństwie.
Tym razem jednak nie miałem się czym martwić, miałem gościa. I to gościa, którego tak długo nie widziałem. Możecie próbować sobie wyobrazić, jak to jest po tylu miesiącach samotności i zdawkowych, płytkich rozmów z ludźmi, których możemy co najwyżej nazwać znajomymi… jak to jest zobaczyć znajomą twarz. Dobra, może trochę przesadzam z tą znajomą twarzą, Galahad ani trochę nie wygląda znajomo. Za to jego zachowanie, przeciwnie, zmianie nie uległo.
Otworzyłem drzwi i stojąc w progu zaprosiłem gościa gestem. Byłem przemoczony do suchej nitki.
-
Mam nadzieję, że mi pan wybaczy – pójdę się przebrać w coś bardziej… suchego – zaśmiałem się zamykając drzwi za Galahadem. –
Proszę, rozgość się. – Wskazałem dłonią na salon, w szczególności na barek wypełniony wszelkiego rodzaju alkoholami, w tym cydrem i miodem pitnym, do których miałem szczególne upodobanie.
Zrzuciłem z siebie buty, jeden o drugi, oraz rozpiąłem mokrą koszulę i ściągnąłem ją z siebie, zostając w samych spodniach. Mokre ubranie rzuciłem na blat w kuchni i skierowałem w stronę schodów.
-
Uświadczyłbym pana czymś do przebrania, ale nie jestem pewien czy znajdę cokolwiek w pańskim rozmiarze – rzuciłem wchodząc na górę. Sam cholera miałem mało rzeczy w swoim rozmiarze… Mało kto może sobie wyobrazić to co przeżyłem kilka miesięcy temu, jakby ktoś nagle uciął mi stopy – straciłem ot koło czterech cali wzrostu. Nie będę przybliżał okoliczności tego wydarzenia – Galahad zapewne będzie chciał o tym posłuchać, gdy tylko przestaniemy grać w tą durną grę „zgadnij kim jestem”,
Przebranie zajęło mi niecałe dwie minuty, zrzuciłem z siebie wszystko co mokre i wrzuciłem do kosza na pranie. Ubrałem na szybko jakąś czystą bieliznę i moje ulubione, czarne spodnie z szelkami i koszulę w tym samym kolorze. Odwiedziłem jeszcze łazienkę, by wytrzeć włosy w suchy ręcznik, po czym zszedłem na dół i rozsiadłem się w salonie uprzednio biorąc z barku szklankę, którą wypełniłem do połowy cydrem.
-
Mogę czymś uraczyć? – zapytałem nim rozwaliłem się na sofie, Galahad mógł rozsiąść się drugiej. Siedziałem chwilę w milczeniu, pozwalając gościowi na zaklimatyzowanie się i ewentualne prośby. Wyciągnąłem z kieszeni jeden z tysiąca walających się po całym domu rzemieni i związałem włosy, gdyż jeszcze wilgotne bardzo mnie denerwowały przylegając do twarzy.
–
Naprawdę zabawnie się grało – powiedziałem cicho z poważną miną po czym uśmiechnąłem się półgębkiem, upijając trochę ze szklanki. Spod stolika wyciągnąłem paczkę papierosów i mosiężną popielniczkę. Włożyłem jednego do ust i odpaliłem go, naświetlając końcówkę. Tak… ta charakterystyczna łuna. Zastanawiam się kiedy szczena mu opadnie. Chociaż w sumie skąd mógłby wiedzieć, że „ja” to „ja”. W końcu język człowieka i jego myślenie, podlega zasadzie jakości – lub też inaczej – zasadzie domniemania prawdy, czyli sam fakt, że przedstawiłem się jako Jamie Brown powinien być odczytany jako aksjomat w kontaktach interpersonalnych. No ja niegrzeczny. –
Niech pan nie będzie zły o tą małą gierkę z panną Darią. Od razu wyczułem pańskie intencje i chciałem przeprowadzić pewną rozgrywkę.p. – Zamieszałem swoim cydrem i pociągnąłem jednego bucha papierosa. –
Szkoda, że się rozpadało. A mogło być tak fajnie… – westchnąłem na pozór rozczarowany. –
To co panie Galahad? Widać, że za panem długa droga. – Spojrzałem za okno, deszcz równo zacinał i raczej nie zanosiło się, ażeby w najbliższym czasie pogoda miała ulec poprawie. –
Chyba mamy wystarczająco dużo czasu, żeby opowiedział pan jedną ze swoich historii… – spojrzałem na niego znacząco i utrzymałem to spojrzenie przez chwilę, po czym zaśmiałem się rozładowująco. –
Chociaż nie sądzę by pańska „opowieść” była przeznaczona dla mnie, o co zresztą mam wyrzutów – dodałem po krótkiej chwili. Po tym skupiłem swój wzrok na szklance i podziwiałem złocistą barwę trunku – słuchając co gość ma do powiedzenia.