Trudno w to uwierzyć, ale ktoś był dość szalony, by w miejscu tak nieważnym, niegościnnym i niebezpiecznym jak Lodowa Przełęcz, wybudować wielką fortecę. Ogromną. Aż dziw, że do tej pory nikt jej nie znalazł, chociaż trzeba było przyznać, że ukryto ją bardzo sprytnie. A to tylko początek niespodzianek. Cały zamek wykonano z lodu. Ściany, sufity, meble, wszystko to z magicznie udoskonalonego, zamrożonego płynu. Tylko dzięki temu, że bryły wody w stanie stałym różnią się przejrzystością i odcieniem da się tu poruszać bez ciągłego wpadania na coś. Chociaż miejsce to pozbawione jest okien, to ściany emanują delikatną, błękitną poświatą w nocy i jasnym, złocistym światłem w dzień, przez co widoczność wewnątrz budowli jest bardzo dobra. Zamek tkwi w gigantycznym lodowcu, zatem jego budowniczy mieli bardzo wiele miejsca do wykorzystania. I użyli większości. W fortecy znaleźć można setki nieużywanych, pustych pokoi. Sufity zawieszone są tak wysoko, że nawet w schowku na miotły, gdyby tak majestatyczna budowla jakiś posiadała, człowiek mógłby dostać ataku agorafobii. Jedyną ozdobą w tym miejscu są setki, czy nawet tysiące poustawianych wzdłuż ścian lodowych rzeźb poustawianych pod ścianami. Całość ma wrażenie masowej roboty. Każde drzwi, każdy pokój, każda rzeźba wygląda jak kopia poprzednich. Ktokolwiek tworzył tę szaloną konstrukcję, nie miał w planach, by żyli w niej ludzie. Chyba że tacy bardzo odporni na nudę. I odmrożenia. Wszędzie można znaleźć wizerunki róży. Kwiaty te wykute są na klamkach, ścianach, naramiennikach i rękojeściach rzeźbionych rycerzy, wykreślone na podłodze i zawieszone pod sufitem. W całym zamku panuje głucha, śmiertelna cisza. Temperatura w zamku zwykle utrzymuje się na stałym poziomie minus dwudziestu stopni.
Nikt nie buduje z takim rozmachem jak ogarnięci Sprawą megalomaniacy.